Wysłany:
2012-01-05, 16:28
, ID:
910428
2
Zgłoś
Ja pierdole, ktoś tam na pierwszej stronie o survivalu wspomniał... człowieku, pojedź sobie na miesiąc do lasu ze scyzorykiem to będziesz miał survival. Woodstock to chlanie od rana do nocy, ew. chodzenie na koncerty i kupowanie jedzenia. Nie ma tam nic ciekawego. Ludzie? Ludzie są wszędzie, nie trzeba jechać na takie wysypisko odpadów, żeby kogoś poznać. Co więcej, większość znajomości z takiego miejsca nie trwa długo, bo albo ludzie są nakurwieni i się w ogóle nie pamiętają, albo po prostu są takimi kretynami, że nadają się tylko do picia na jednej imprezie. Syf na każdym kroku, wszędzie rozsypane butelki, puszki, kubki po piwie, reklamówki i wszystko co można sobie wymarzyć. Ludzie srają innym pod namiotami, wszędzie jakieś zgony i chichoczące małolaty, które cieszy fakt, że mogą chlać, bo ktoś im kupi alkohol. Tak, byłem tam. W chuj żebraków, "daj na piwko", "daj fajkę", oraz drących ryja schlanych w trzy dupy punków i innych tego typu. Raj to może to jest, ale dla mieszkańców skłotów. Jest super, można ćpać, chlać, srać, rzygać i nie ma za to żadnych konsekwencji. Losie, ludzie... trochę szacunku do samych siebie. Ja osobiście wolę posiedzieć ze znajomymi w mieszkaniu/pubie/gdziekolwiek, niż jechać z nimi do Brudlandu. Mniej pieniędzy wydam, mniej się zmęczę, skończę kiedy będę chciał i nikt mnie nie będzie denerwował.
A.. i nie ma nic gorszego niż przyjazny najebany punk próbujący się wpierdolić do Twojego namiotu. - -'