Czarna Dama z krakowskiego magistratu
Paskudny Stary Dżon
• 2013-11-29, 13:34
21
Na historię trafiłem w książce "Duchy Polskie", którą odkopałem po jakichś 15 latach. Generalnie ciekawa rzecz, więc postanowiłem się podzielić, zwłaszcza że przez rok chodziłem tamtędy do roboty
A jak dla kogoś za długie, to niech do szkoły wraca uczyć się czytać
Zdjęcie widoczne wyżej to pałac Wielopolskich, a obecnie magistrat i urząd miejski w Krakowie, znajdujący się tuż obok Placu Wszystkich Świętych. Zbudowany został przez Tęczyńskich, a po wygaśnięciu tego rodu w XVII wieku, przeszedł w ręce Gonzagów-Wielopolskich.
Budynek ten, podobnie jak nazwisko właścicieli, nie cieszy się - i chyba nigdy nie cieszył - dobrą sławą... Pisze w swych "Miscellaneach" biskup Łętowski:
Pałac Wielopolskich zapisał sobie f a c i n u s szkaradne. Tu Samuel Zborowski zabił Wapowskiego, a później i sam został na Zamku ścięty. Z tego też pałacu Andrzej Tęczyński kasztelan wojnicki, uchodząc przed wzburzonym pospólstwem, doścignięty u Franciszkanów, tam w okrutny sposób na schodach przy zakrystii został zamordowany, a w ślad za tym mordercy śmiercią ukarani byli (...)
Nie te wydarzenia stały się jednak przyczyną prawdziwej sensacji, jaką budził pałac Wielopolskich. Wszystko zaczęło się po pożarze, który spustoszył tą część Krakowa w 1850 roku. Najbardziej ucierpiały wówczas dominikański kościół p.w. Trójcy Świętej, oraz położony kilkadziesiąt metrów od niego pałac. Od Wielopolskich zrujnowany budynek odkupiły władze miasta z przeznaczeniem na magistrat. Wkrótce okazało się, że nocami po korytarzu przechadza się kobieta odziana w czerń, młoda i urodziwa... Starzy pracownicy magistratu na pewno o niej słyszeli, a może nawet sami widzieli ją na własne oczy...
Nieżyjący już, przedwojenny jeszcze magistracki woźny tak opowiadał o swoim spotkaniu:
W 1952 roku odbywała się w Krakowie, w Pałacu Wielopolskich, wystawa sztuki chińskiej. Cenne eksponaty zgromadzono na drugim piętrze, a że nie ma tu żadnego zabezpieczenia, ktoś z nas pilnować musiał wystawy przez całą noc. Któreś nocy, a było to w lipcu, ja zostałem na służbie. Pełniłem dyżur razem z nocnym portierem.
Do północy siedzieliśmy razem w dyżurce i grali w karty. Potem on poszedł na obchód, a ja zostałem sam. Byłem zmęczony, położyłem się na ławce, przykryłem zielonym suknem, przygotowanym do nakrycia stołu na jakąś uroczystość, i pomyślałem, że zdrzemnę się chwilkę, dopóki portier nie wróci. Ledwo jednak zamknąłem oczy usłyszałem, że ktoś wchodzi do pokoju. Była to wysoka, czarnowłosa, młoda kobieta. W pierwszej chwili pomyślałem, że to córka portiera przynosi mu kolację, ale gdy przyjrzałem się jej bliżej zobaczyłem, że jest do niej zupełnie niepodobna. Była bardzo blada, a co zdziwiło mnie najbardziej - ubrana w czarny płaszcz, mimo że było to przecież lato. Postać ta była tak realna, że zupełnie nie poczułem strachu. Chciałemsię odezwać, ale w tym momencie postać znikła. Dopiero wtedy zacząłem się bać - zrozumiałem, że musiała to być owa Czarna Dama, o której czasami wspominali starzy pracownicy. Podobno była to córka margrabiego Wielopolskiego, którą tu kiedyś miano zamordować i zamurować w piwnicy...
Przed wojną głośno było o jeszcze innym przypadku. Tam, gdzie obecnie znajduje się biuro prezydenta miasta, naówczas znajdowała się kasa miejska, której dzień i noc pilnował uzbrojony policjant. Pewnej nocy wartownik ni stąd ni zowąd wystrzelił w drzwi cały magazynek pistoletu i uciekł, a pytany o to później - nie potrafił wyjaśnić swego postępowania...
W pałacu Wielopolskich straszy. A dlaczego? Stary woźny wspominał o zamordowanej córce Wielopolskiego. O zbrodni wspomniał także w 1827 roku senator i wojewoda Piotr Bieliński - człowiek nieposzlakowanej opinii. A oto co przeczytać możemy w wydanej we Lwowie w 1896 roku anonimowej broszurze:
Lat temu do pięćdziesięciu z górą żył staruszek misjonarz przy kościele Najśw. Panny Marii i taką rzecz opowiadał. Młodym kapłanem zawołany był pod noc z wijatykiem, a powóz czekał nań pod kościołem. Wziąwszy co potrzeba, usadzony był do karety, w której siedział ktoś drugi, a że noc była ciemna, nie widzieli siebie. Kareta jeździła długo z nimi po mieście i za miastem, to tu, to tam, stanęła w końcu na podwórcu, przed jakimś domem wysokim. Obydwóch wprowadzono bez światła po wschodach do obszernej izby, w której leżało rozciągnione czerwone sukno. Po chwili drzwiami bocznymi wszedł staruszek poważny, a za nim dziewica w bieli.
Postawiono stołek na suknie, a staruszek rzecze: krze miły! (krze miało znaczyć księże) spowiadajcie pannę. Panna uklękła i uczyniła spowiedź, poczerń przyjęła wijatyk... Teraz wasza rzecz, powie staruszek do mistrza, co stał, przywieziony z księdzem... Mistrz wyciągnął miecz z pod płaszcza i ściął pannę, a ciało zawinięto w owe czerwone sukno. Staruszek po chwili dał znak, a hajduk przyniósł na tacy butelkę wina i dwa kieliszki. No! powie staruszek, po pracy dobry posiłek i naleje wina. Kat wypił, a księdza ratowała laska Boża, gdy od strachu (podejrzewając) wylał on trunek na obojczyk. Kareta znowu zaszła, usiedli ksiądz i mistrz i wożono ich znowu długo (księdzu znowu zawiązano oczy). Kat wysiadł pierwszy, a księdza wysadzono przed mieszkaniem jego. Gdy ochłonął nieco po strachu, a zabierał się na spoczynek, uczuł palenie po ciele; a to było owe wino wylane za obojczyk, co okropało mu piersi od brody po żywot (snadź i księdza chciał otruć ów poważny staruszek).
W lat czterdzieści dobrze, zawołany z Panem Jezusem, wszedł na dziedziniec Pałacu Wielopolskich, a prowadzony po wschodach na górę poznał, iż to był ten sam dom w którym spowiadał ową pannę ściętą. Państwa w nim nie było, jeno czeladź...
Może więc wszystkie późniejsze nieszczęścia rodu Wielopolskich, to wynik zbrodni i związanej z nią klątwy Czarnej Damy?
A jak dla kogoś za długie, to niech do szkoły wraca uczyć się czytać
Zdjęcie widoczne wyżej to pałac Wielopolskich, a obecnie magistrat i urząd miejski w Krakowie, znajdujący się tuż obok Placu Wszystkich Świętych. Zbudowany został przez Tęczyńskich, a po wygaśnięciu tego rodu w XVII wieku, przeszedł w ręce Gonzagów-Wielopolskich.
Budynek ten, podobnie jak nazwisko właścicieli, nie cieszy się - i chyba nigdy nie cieszył - dobrą sławą... Pisze w swych "Miscellaneach" biskup Łętowski:
Pałac Wielopolskich zapisał sobie f a c i n u s szkaradne. Tu Samuel Zborowski zabił Wapowskiego, a później i sam został na Zamku ścięty. Z tego też pałacu Andrzej Tęczyński kasztelan wojnicki, uchodząc przed wzburzonym pospólstwem, doścignięty u Franciszkanów, tam w okrutny sposób na schodach przy zakrystii został zamordowany, a w ślad za tym mordercy śmiercią ukarani byli (...)
Nie te wydarzenia stały się jednak przyczyną prawdziwej sensacji, jaką budził pałac Wielopolskich. Wszystko zaczęło się po pożarze, który spustoszył tą część Krakowa w 1850 roku. Najbardziej ucierpiały wówczas dominikański kościół p.w. Trójcy Świętej, oraz położony kilkadziesiąt metrów od niego pałac. Od Wielopolskich zrujnowany budynek odkupiły władze miasta z przeznaczeniem na magistrat. Wkrótce okazało się, że nocami po korytarzu przechadza się kobieta odziana w czerń, młoda i urodziwa... Starzy pracownicy magistratu na pewno o niej słyszeli, a może nawet sami widzieli ją na własne oczy...
Nieżyjący już, przedwojenny jeszcze magistracki woźny tak opowiadał o swoim spotkaniu:
W 1952 roku odbywała się w Krakowie, w Pałacu Wielopolskich, wystawa sztuki chińskiej. Cenne eksponaty zgromadzono na drugim piętrze, a że nie ma tu żadnego zabezpieczenia, ktoś z nas pilnować musiał wystawy przez całą noc. Któreś nocy, a było to w lipcu, ja zostałem na służbie. Pełniłem dyżur razem z nocnym portierem.
Do północy siedzieliśmy razem w dyżurce i grali w karty. Potem on poszedł na obchód, a ja zostałem sam. Byłem zmęczony, położyłem się na ławce, przykryłem zielonym suknem, przygotowanym do nakrycia stołu na jakąś uroczystość, i pomyślałem, że zdrzemnę się chwilkę, dopóki portier nie wróci. Ledwo jednak zamknąłem oczy usłyszałem, że ktoś wchodzi do pokoju. Była to wysoka, czarnowłosa, młoda kobieta. W pierwszej chwili pomyślałem, że to córka portiera przynosi mu kolację, ale gdy przyjrzałem się jej bliżej zobaczyłem, że jest do niej zupełnie niepodobna. Była bardzo blada, a co zdziwiło mnie najbardziej - ubrana w czarny płaszcz, mimo że było to przecież lato. Postać ta była tak realna, że zupełnie nie poczułem strachu. Chciałemsię odezwać, ale w tym momencie postać znikła. Dopiero wtedy zacząłem się bać - zrozumiałem, że musiała to być owa Czarna Dama, o której czasami wspominali starzy pracownicy. Podobno była to córka margrabiego Wielopolskiego, którą tu kiedyś miano zamordować i zamurować w piwnicy...
Przed wojną głośno było o jeszcze innym przypadku. Tam, gdzie obecnie znajduje się biuro prezydenta miasta, naówczas znajdowała się kasa miejska, której dzień i noc pilnował uzbrojony policjant. Pewnej nocy wartownik ni stąd ni zowąd wystrzelił w drzwi cały magazynek pistoletu i uciekł, a pytany o to później - nie potrafił wyjaśnić swego postępowania...
W pałacu Wielopolskich straszy. A dlaczego? Stary woźny wspominał o zamordowanej córce Wielopolskiego. O zbrodni wspomniał także w 1827 roku senator i wojewoda Piotr Bieliński - człowiek nieposzlakowanej opinii. A oto co przeczytać możemy w wydanej we Lwowie w 1896 roku anonimowej broszurze:
Lat temu do pięćdziesięciu z górą żył staruszek misjonarz przy kościele Najśw. Panny Marii i taką rzecz opowiadał. Młodym kapłanem zawołany był pod noc z wijatykiem, a powóz czekał nań pod kościołem. Wziąwszy co potrzeba, usadzony był do karety, w której siedział ktoś drugi, a że noc była ciemna, nie widzieli siebie. Kareta jeździła długo z nimi po mieście i za miastem, to tu, to tam, stanęła w końcu na podwórcu, przed jakimś domem wysokim. Obydwóch wprowadzono bez światła po wschodach do obszernej izby, w której leżało rozciągnione czerwone sukno. Po chwili drzwiami bocznymi wszedł staruszek poważny, a za nim dziewica w bieli.
Postawiono stołek na suknie, a staruszek rzecze: krze miły! (krze miało znaczyć księże) spowiadajcie pannę. Panna uklękła i uczyniła spowiedź, poczerń przyjęła wijatyk... Teraz wasza rzecz, powie staruszek do mistrza, co stał, przywieziony z księdzem... Mistrz wyciągnął miecz z pod płaszcza i ściął pannę, a ciało zawinięto w owe czerwone sukno. Staruszek po chwili dał znak, a hajduk przyniósł na tacy butelkę wina i dwa kieliszki. No! powie staruszek, po pracy dobry posiłek i naleje wina. Kat wypił, a księdza ratowała laska Boża, gdy od strachu (podejrzewając) wylał on trunek na obojczyk. Kareta znowu zaszła, usiedli ksiądz i mistrz i wożono ich znowu długo (księdzu znowu zawiązano oczy). Kat wysiadł pierwszy, a księdza wysadzono przed mieszkaniem jego. Gdy ochłonął nieco po strachu, a zabierał się na spoczynek, uczuł palenie po ciele; a to było owe wino wylane za obojczyk, co okropało mu piersi od brody po żywot (snadź i księdza chciał otruć ów poważny staruszek).
W lat czterdzieści dobrze, zawołany z Panem Jezusem, wszedł na dziedziniec Pałacu Wielopolskich, a prowadzony po wschodach na górę poznał, iż to był ten sam dom w którym spowiadał ową pannę ściętą. Państwa w nim nie było, jeno czeladź...
Może więc wszystkie późniejsze nieszczęścia rodu Wielopolskich, to wynik zbrodni i związanej z nią klątwy Czarnej Damy?