Niekompetentna policjantka próbuje na siłę spisać obywatela!
A swoją drogą ten typ, to też niezły burak.
Artur Gobineau – arystokrata francuski, twórca O nierówności ras ludzkich, twierdził że nośnikiem najlepszych cech jest arystokracja francuska pochodzenia ario-germańskiego
Podczas podróży stwierdził że zasadnicza kwestią rozwoju cywilizacji jest kwestia antropologii rasowej. Zróżnicowanie poszczególnych narodowości tłumaczył różorodnością klasową, co dawało wniosek iż najpotężniejsze i najbardziej wartościowe cywilizacje mogą tworzyć społeczeństwa ras wyższych o dużym współczynniku czystości rasowej.
Podział na rasy:
biała/aryjska (przywódcy): niebieskie oczy, blondyni, biali, wysoki wzrost, inteligencja, energia, organizacja, honor, ład, wojowniczość, harmonia – urodzeni przywódcy
żółta (męska): średni wzrost, czarne oczy, wytrwałośc, praktyczność, przecietna inteligencja, brak fantazji – urodzeni kupcy
czarna (żeńska) – duża fantazja i zmysłowość, brak organizacji, uczuciowa, artystyczna
Historia cywilizacji to historia mieszania się ras. Aryjczycy emigrując ze środkowej Azji po drodze mieszali się z innymi rasami, prowadząc do degeneracji społeczności. Jedyną czystą pozostałą rasą byli Teutoni (Germanie) opisywani przez Tacyta. Mieszanie się ras prowadziło do tendencji demokratycznych, co oznaczało że władzę mieli sprawować ludzie kompletnie do tego nie stworzeni (tj. z innej rasy niż Aryjska).
Chamberlain: zgermanizowany Anglik, twórca Zasady XX wieku
Cywilizacja XIX w. Powstała na dorobku czterech formacji: Greków, Rzymian, Żydów i Teutonów.
Grecy – sztuka, kultura, filozofia; Rzymianie – prawo, państwowość, obywatelstwo, ład społeczny, ideę własności; Żydzi: judaizm->chrześcijaństwo.
Najwartościowszą rasą są Teutoni, którzy na podstawie wyżej wymienionych dorobków stworzyli własną cywilizację. Rozwój kultury i techniki wynika z predyspozycji rasowych, które są najlepsze u Teutonów, a których największymi wrogami są Żydzi. Uratowanie postępu i cywilizacji może się dokonać tylko przez zachowanie czystości rasy aryjskiej.
W Holandii można mieć przy sobie maksymalnie 5 gramów marihuany. Pewien Holender miał w domu ponad 20 tysięcy razy więcej. Decyzja sądu? „Kary nie będzie”. Dlaczego?
Decyzja amsterdamskiego sądu z połowy października 2014 roku zaskoczyła wielu Holendrów. Oskarżonym był mieszkaniec pobliskiego miasteczka Hoofddorp. W domu mężczyzny znaleziono 107 kg gotowej marihuany.
Mężczyzna tłumaczył, że to „zapasy” dla jego coffeeshopu. [Wszystko o coffeeshopach w tym artykule: Coffeeshopy w Holandii ]. Oskarżony faktycznie jest właścicielem coffeeshopu i nie było z nim wcześniej problemów.
W Holandii również właścicieli coffeeshopów obowiązuje ograniczenie: mogą mieć tylko 500 gramów zapasów. W większości przypadków to martwe prawo. Obroty w coffeeshopach są duże, więc aby nie zabrakło towaru, wiele coffeeshopów ma o wiele większe zapasy.
Prawo jest jednak prawem, prawda? Jasne, stwierdził sąd i przyznał, że mężczyzna rzeczywiście złamał obowiązujące przepisy. Jednocześnie sędzia uznał ograniczenie zapasów do 500 gramów za „dziwne i paradoksalne”.
By porządnie prowadzić coffeeshop trzeba mieć na stanie więcej towaru, rozumował sędzia. (Nie powiedział jednak, ile dokładnie: kilogram? 10 kg? 107 kg?). W związku z tym sędzia zrezygnował z wymierzenia kary.
Oskarżony prowadził uczciwą administrację i przejrzystą księgowość, współpracował z władzami gminy i regularnie odprowadzał należne podatki.
Na tej podstawie sędzia stwierdził, że mężczyzna prowadził interes „w gospodarczo odpowiedzialny sposób” i nie ma sensu go karać.
Eksperci, zajmujący się tematyką miękkich narkotyków w Holandii, uważają, że można już mówić o nowym trendzie. W lipcu tego roku w sprawie właściciela coffeeshopu z Terneuzen, który również miał zbyt wielkie zapasy, zdanie sądu było podobne i sąd nie wymierzył oskarżonemu kary, jakiej domagała się prokuratura.
Inna podobna sprawa sprzed kilku dni - znaleźli u nich 2,500 roślinek, 900 sadzonek oraz ok. 8 kg gotowego towaru. CZYTAJ TUTAJ: PRZEŁOM! Nie będzie kar za uprawę zioła?
Holenderscy sędziowie okazują się bardziej pragmatyczni i zdroworozsądkowi niż holenderski prawodawca. Wszyscy w Holandii wiedzą, że prawo ograniczające zapasy coffeeshopów do 500 gramów jest martwe i należałby je zmienić i dostosować do rzeczywistości. Wielu właścicieli je przecież łamie, a policja i tak zazwyczaj przymyka oko.
Prokuratura, oskarżając od czasu do czasu właścicieli (czasem i skutecznie), stawia sądy przed trudnym wyborem: trzymać się ściśle litery prawa, czy kierować się duchem tego prawa? Istota holenderskiego prawa w sprawie marihuany jest przecież taka, że coffeeshopom pozwala się na handel zielonym, rozweselającym ziołem.
To, że sądy coraz częściej idą na rękę coffeeshopom z wielkimi zapasami „marychy” (tudzież „haszu”), staje się więc powoli nowym trendem. Inna decyzja sądu, również z października 2014 r., była jednak jeszcze bardziej zaskakująca. Chodziło mianowicie o uprawę konopi – na szerszą skalę zakazaną w Holandii.
Nie daj się zwieść: wszyscy politycy – nawet ci, którzy ostentacyjne popierają prawo do posiadania broni – nienawidzą tej kwestii, i każdego kto, jak ja, ją przywołuje. Nienawidzą jej, gdyż jest jak rentgen, jak wolkańskie połączenie jaźni. To ostateczny test, któremu można poddać każdego polityka, każdą filozofię polityczną.
Jeśli polityk nie czuje się komfortowo z koncepcją, że jego statystyczny wyborca, dowolny mężczyzna, kobieta, czy odpowiedzialne dziecko, idzie do sklepu z narzędziami – gdzie płacąc gotówką kupuje dowolną strzelbę, karabin, pistolet, pistolet maszynowy, cokolwiek – bez legitymowania się żadnym dokumentem, bez konieczności podpisania choć jednego skrawka papieru, to ten polityk nie jest twym przyjacielem, niezależnie co ci mówi.
Jeśli nie przejawia prawdziwego entuzjazmu do tego, by jego statystyczny wyborca wsadził sobie tę broń do torebki, kieszeni, czy schował za połą płaszcza i poszedł do domu nie prosząc nikogo o pozwolenie, to jest zwykłym ściemniaczem, niezależnie od tego, co twierdzi.
To, co pokazuje jego postawa – w stosunku do posiadania i używania broni – to jest prawdziwy stosunek do ciebie. Jeśli ci nie ufa, to dlaczego, w imię Johna Mosesa Browninga, powinieneś ufać mu?
Jeśli nie chce, abyś posiadał środki do obrony twego życia, to dlaczego chcesz pozwolić mu je kontrolować?
[...]
Będzie prawił ci kazania na temat niebezpiecznych szaleńców, którzy nie powinni mieć broni – ale co to ma wspólnego z tobą? Dlaczego, w imię Johna Mosesa Browninga, masz cierpieć za występki innych? Czyż nie przestałeś mieć do czynienia z tą infantylną koncepcją odpowiedzialności zbiorowej opuszczając publiczną szkołę – czy wojsko? I czy w ogóle nie jest to czasem europejski koncept – może pruski – bo z pewnością nie jest to, o co chodzi w Ameryce?
I jeśli gdzieś tam są niebezpieczni szaleńcy, to jaki sens ma pozbawianie cię środków od obrony przed nimi? Ale zapomnij o tych innych, o tych niebezpiecznych szaleńcach, bo tu chodzi i cały czas chodziło o ciebie.
Sam spróbuj: jeśli polityk nie będzie ci ufał, dlaczego powinieneś zaufać jemu? Jeśli jest mężczyzną – a ty nie – co ten brak zaufania mówi o jego prawdziwym stosunku do kobiet? Jeśli jest „on” kobietą, co czyni ją tak perwersyjną, że stara się, by inne kobiety były bezradne na tych złych ulicach, które stworzyła jej polityka? Czy powinnaś wierzyć jej, gdy twierdzi, że chce ci pomóc jakimś infantylnym programem grupowej opieki zdrowotnej, przymuszając cię tą samą bronią, której nie chce ci dać?
Z drugiej strony – ze strony drugiej partii – czy powinieneś wierzyć w cokolwiek, co twierdzą politycy, którzy podpierają się wolnością, a jednocześnie robią co się da, aby nie znieść limitów ograniczających twe prawo do posiadania i noszenia broni? Co mówi ci o ich prawdziwych motywach, gdy ignorują wyborców i akceptują jeden za drugim niedojrzałe umowy handlowe z różnymi krajami?
Łatwiej się głosuje, no nie? Nie musisz zastanawiać się nad każdą kwestią – opieką zdrowotną, handlem międzynarodowym – wystarczy, że użyjesz tego rentgena, tego wolkańskiego połączenia jaźni, aby przebić się przez ich puste słowa i dowiedzieć się, co naprawdę czują. Do Ciebie. I dlatego, rzecz jasna, nienawidzą tego.