Znalezione jakiś czas temu na wykopie, wygrzebane na kompie.
Kiedyś bawiłem się z czteroletnim synem kuzyna i nie chciało mi się już jeździć resorakami po podłodze, więc zapytałem, czy nie zna innej zabawy. On na to uśmiechnął się i kazał mi przyrzec, że nie powiem jego rodzicom. Zgodziłem się, więc zaczął mi tłumaczyć o co chodzi.
Powiedział, że do zabawy potrzebujemy mazaków, kartki świeczki i czegoś tam jeszcze. Trochę dziwne akcesoria, spodziewałem się jakiejś ciuciubabki albo chowanego, ale w porządku, gdzieś w szufladzie miał świeczkę i zapałki (w pokoju czterolatka zapałki, nie wnikam), mazaki w piórniku szkolnym, kartkę wyrwaliśmy z zeszytu, miał jeszcze jakieś małe pudełeczko. Zapytałem go co dalej, dziwnie się na mnie spojrzał, kazał zapalić świeczkę i postawić na podłodze, na samym środku pokoju. Usiedliśmy koło niej i młody zaczął coś bazgrać na kartce czarnym mazakiem. Nie widziałem dokładnie, jakieś kreski, wydawało mi się że losowo machał ręką bez większego pomyślunku. Złożył kartkę i powiedział, że teraz najważniejsze. Otworzył to małe pudełko i zobaczyłem, że w środku leży zdechła mysz. Początkowo myślałem, że to pluszak, było dość ciemno, ale wyjął ją i położył tuż przede mną. Bez wątpienia to była prawdziwa mysz. Nie wiedziałem za bardzo jak zareagować, wtedy on rozłożył obok kartkę i zobaczyłem wyraźnie, że to, co wcześniej bazgrał, to był pentagram.
"Teraz musimy nakłuć igłą palec i kapnąć kroplę krwi na środek tego wzorku, a później położyć na nim mysz."
Ześwirowałem kompletnie, skąd mu takie rzeczy przyszły do głowy? Pytam go "Młody, co to za zabawa? Skąd ją znasz?"
A on mówi, że to ofiara dla Azazela, i że jak się bardzo nudzi albo nie może zasnąć, to przychodzi Azazel i mu mówi różne rzeczy. I on mu to pokazał. Kiedy o tym opowiadał nienaturalnie mocno błyszczały mu oczy i jakby zmienił się jego głos. Już kompletnie wystraszony chciałem wstać i powiedzieć o wszystkim kuzynowi, ale mały złapał mnie za rękę z wyjątkową siłą i wpatrując się we mnie wycedził przez zęby "Musimy dokończyć ofiarę, obiecałeś!"
Spanikowałem i spróbowałem go odepchnąć, ale on stawiał opór jak dorosły mężczyzna, więc chwyciłem krzesło stojące obok, zamachnąłem się z całej siły i trzasnąłem to prosto w głowę. On nawet nie drgnął, tylko roześmiał się tym okropnym, dziecięcym głosikiem i powiedział "Nie doceniasz mojej mocy".
Wtedy wyciągnął rękę przed siebie, a ja poczułem, jak moje gardło się zaciska i kolana uginają, oczy zaczęły łzawić, trwało to może kilka sekund, ale myślałem że stracę przytomność. W końcu młody jakby trochę otrzeźwiał, pozwolił mi spaść na ziemię i zaczął nerwowo rozglądać się dookoła, ale tylko przez moment. Dosłownie widziałem, jak jakaś siła przejmuje nad nim kontrolę.
Zdjął ze ściany miecz samurajski i ruszył na mnie, na szczęście tuż obok mnie był drugi egzemplarz. W ostatniej chwili uniknąłem ciosu i rozciąłem jego prawą rękę na wysokości barku. Ryknął z bólu, ale rana momentalnie się zasklepiła. Rozwścieczony zaatakował z podwójną determinacją, niesamowicie zręcznie władał mieczem, z trudem się broniłem, ale udawało mi się parować ciosy, części z nich unikać skacząc z boku na bok, chowając się pod biurkiem, wskakując na żyrandol.
W pewnym momencie zauważyłem, że na przeciwległej ścianie wisi karabin maszynowy AK-47. W pełnym sprincie rzuciłem się po niego nie zauważając, że gówniarz zastawił na mnie pułapkę w postaci materiałów wybuchowych wyposażonych w jakiś czujnik ruchu. Siła eksplozji oderwała mi rękę i szczerze myślałem, że już po mnie. Ale byłem silniejszy, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać po osiemdziesięcioletnim człowieku. Utrata ręki oczywiście była przeszkodą, ale na szczęście do obsługi AK wystarczą dwie, więc nadal miałem nawet jedną za dużo.
Chwyciłem broń i nieprzerwaną serią wpakowałem gnojkowi cały magazynek prosto między oczy. Chciałbym, żeby historia w tym momencie się zakończyła. Niestety, mały był zbyt cwany, żeby dać się pokonać byle kulkami kaliber 7,62 rozpędzonymi do dwóch i pół tysięcy kilometrów na godzinę. Na prędko skonstruował głowicę nuklearną i wybuch odebrał nam obojgu przytomność.
Obudziłem się już w szpitalu, wszyscy mówili o jakimś zamachu terrorystycznym, nic się nie odzywałem, bo kto by mi uwierzył. A najlepsze jest to, że młody nawet nie uczył się żadnej sztuki walki. I nie wiem jak nauczył się rysować pentagram, w końcu był sparaliżowany od urodzenia.