Niemiecki Pancernik
Jak się spodoba to znajdzie się jeszcze kilka ciekawych fragmentów.
" Niemiecki pancernik "Scharnhorst", 26 000 ton przerażającej siły bojowej, wyposażony w ciężkie działa kalibru 280 mm i najnowocześniejsze urządzenia techniczne, miał podobnie jak jego okręt bliźniaczy "Gneisenau" odegrać ważną rolę w wojnie na morzu. Że się tak nie stało, o tym przesądziła, jak się zdaje ciążąca na nim klątwa.
Kadłub okrętu był dopiero w dwóch trzecich zmontowany, kiedy bez widocznej przyczyny przechylił się na bok, zabijając sześćdziesięciu jeden stoczniowców i raniąc stu dziesięciu. Wyprostowanie go zajęło trzy miesiące. Do tego zadania trzeba było kierować robotników rozkazem wojskowym gdyż dobrowolnie nikt nie chciał mieć do czynienia z przeklętym okrętem. Kiedy nadszedł dzień wodowania, na nabrzeżu zgromadzili się wszyscy prominenci III Rzeszy z fuhrerem na czele. Nieobecny był jednak jeden ważny uczestnik: sam "Scharnhorst".
Poprzedniej nocy zerwał się bowiem z uwięzi i zsunąwszy się z pochylni zmiażdżył dwa barkasy. Dla zatuszowania skandalu ogłoszono, że pancernik został już potajemnie spuszczony na wodę pod osłoną nocy i rozpuszczono pogłoski o rzekomym ścisłe tajnym systemie wodowania. Tym sposobem "Scharnhorst" wypłynął w końcu na morze z ciążącą na nim klątwą.
W czasie ostrzału Gdyni w 1939 r. wybuchło na okręcie jedno z potężnych długofalowych dział, zabijając dziesięciu żołnierzy. Dwunastu dosięgnęła śmierć z powodu awarii układu dostarczającego tlen do jednej z wież. Rok później pod Oslo "Scharnhorst" trafiło więcej pocisków niż wszystkie pozostałe okręty niemieckiego zgrupowania razem wzięte. Miał na pokładzie przeszło trzydzieści ognisk pożaru i jego bliźniak "Gneisenau" musiał go odholować poza zasięg artylerii nabrzeżnej. Rejs do stoczni mógł się odbywać tylko nocami z obawy przed angielskimi bombowcami. Kiedy pancernik dotarł bezpiecznie do portu El-behalfen, tam w nie wyjaśnionych okolicznościach zderzył się z "Bremen" jednym z największych pancerników świata, duma niemieckiej floty "Bremen" zatonął i przez resztę wojny tkwił w mule aż roztrzaskały go bomby aliantów.
Po gruntowym remoncie w 1943 r. "Scharnhorst" wypłynął na Morze Północne. Ominąwszy poszarpany bombami wrak pancernika "Bremen" popłynął ku Norwegii, by u jej wybrzeży napadać na Brytyjskie konwoje do Rosji. Załoga nie zauważyła jednak brytyjskiej łodzi patrolowej z uszkodzonym silnikiem, która zaalarmowała flotę angielską. Pop krótkiej wymianie ognia "Scharnhorst" zdołał się oddalić od ścigających go wolniejszych okrętów wroga. Okręty uczestniczące w pościgu zostawały coraz dalej. Mimo to któryś z kapitanów rozkazał oddać na wszelki wypadek jeszcze jedną salwę z dział, choć szanse trafienia były niewielkie z odległości wynoszącej prawie około 15 kilometrów. Wtedy z niemal matematyczną precyzją "Scharnhorst" wykonał zwrot który sprawił że znalazł się dokładnie na linii ognia. Dosięgające go pociski wywołały liczne pożary na pokładzie i w ciągu paru minut potężny pancernik o wyporności 26 000 ton zatonął w arktycznych wodach prawie z całą załogą. Stało się to 25 grudnia 1943 r.
Jedynie dwóch marynarzy, którym udało się w maleńkiej łódce pontonowej dopłynąć do brzegu, uszło z życiem; nie na długo jednak. Po kilku miesiącach odnaleziono ich zwłoki. Obu rozbitków zabił wybuch małego piecyka na ropę, którym się posługiwali..."