Jestem tu nowy, więc witam. Chciałbym przytoczyć wam pewną historie świadkowej Jehowy, być może ktoś już to czytał, bo zajebałem z JoeMonster.
"Jest ciepły kwietniowy dzień. Tata mówi, że to najważniejszy dzień w moim życiu, bo to właśnie tego dnia oddaję swoje życie Bogu. Chrzty odbywają się na zgromadzeniach, czyli kongresach, na których świadkowie Jehowy zbierają się w dużych aulach lub stadionach i słuchają wywiadów, przemówień albo scenek przygotowanych i wygłaszanych przez lokalnych mówców. Przez całe zgromadzenie siedzę w pierwszym rzędzie, z osobami, które razem ze mną za chwilę oddadzą swoje życie Jehowie. Mam jedenaście lat.
Jedna starsza kobieta bała się wody. Mówiłyśmy jej, że jest dzielna, że Jehowa docenia jej wysiłek i że na pewno doda jej odwagi. Nie wiem jak ona, ale ja nie pamiętam momentu zanurzenia. Właściwie to nic się nie zmieniło, nie spłynął na mnie Duch Święty, nie otworzyły się niebiosa. Za to rodzice byli ze mnie dumni. W przerwie programu wszyscy do mnie podchodzili i gratulowali podjęcia takiej dojrzałej, mimo mojego wieku, decyzji.
Mija parę lat, a ja zostaję pionierką pomocniczą, czyli osobą, która poświęca przynajmniej 50 godzin miesięcznie na głoszenie (pukanie ludziom po domach). Rodzice są dumni ze mnie i z mojego brata, który, tak samo jak ja, jest dobrym świadkiem Jehowy. Tata mówi, żebym nie zadawała się z ludźmi ze świata (ci, którzy nie należą do naszej organizacji), bo oni mnie odciągną od prawdy. Nie chcę się z nimi przyjaźnić, ale jest jedna koleżanka, którą bardzo lubię. Mieszka koło mnie i chodzimy razem do szkoły. Przez to, że ją lubię mam wyrzuty sumienia, ponieważ wiem, że ten, kto jest przyjacielem świata, nie może być przyjacielem Jehowy. Boję się o nią, że zginie w Armagedonie, razem z innymi złymi ludźmi. Nie chcę, żeby ginęła, dlatego opowiadam jej o Jehowie, ale ona nie chce słuchać.
Mam 14 lat i zakochuję się w człowieku ze świata. Ukrywam go przed rodzicami, przed braćmi ze zboru i przed moim bratem. Nie jestem pionierką i nie lubię już chodzić na zebrania, bo wiem, że Jehowa nie jest ze mnie zadowolony. Po jakichś trzech latach dopuszczam się poważnego grzechu, jakim jest niemoralność, chwilę później chłopak mnie zostawia. Muszę porozmawiać o tym ze starszymi zboru, ale nie chcę tego robić.
W międzyczasie kończę gimnazjum. Muszę się poważnie zastanowić nad wyborem szkoły średniej. Z góry odrzucam pomysł pójścia do liceum, w organizacji Jehowy studia nie są pochwalane. One odciągają człowieka od Boga. Idę więc do technikum i wybieram taki zawód, żeby być "użytecznym narzędziem w rękach Jehowy".
Mam coraz więcej znajomych ze świata i coraz bardziej nie chcę być świadkiem Jehowy. Zaczęłam nosić spódniczki krótsze niż do kolan, co robi ze mnie zborową dziwkę. Poznałam też osobę, która wytłumaczyła mi, że wcale nie zginę w Armagedonie, i że świadkowie Jehowy nie są religią prawdziwą.
Jakiś czas temu powiedziałam moim rodzicom, że nie chcę więcej chodzić z nimi na zebrania. Nie chcę się również wypisywać z tej religii, ponieważ wiem, że wtedy nikt ze zboru nie będzie mógł ze mną rozmawiać. Nawet mój brat, którego bardzo kocham. Rodzice do tej pory są bardzo smutni, bo wiedzą, że zginę w Armagedonie.
Zaczęły się też wizyty pasterskie. Na początku przyszło do mnie dwóch starszych zboru, ponieważ zmartwili się tym, że nie ma mnie na zebraniach. Próbowali mnie pokrzepiać i zachęcać, ale im się to nie udało. Nie stałam się znowu dobrym ŚJ. Na drugiej wizycie nie byli już tacy mili, a na trzeciej zaczęły się groźby. Dali mi do zrozumienia, że muszę odejść z organizacji, albo znowu się w nią zaangażować. Rodzice mnie pocieszają jak mogą, chociaż nie jest to dla nich łatwa sytuacja. W końcu ich córka zginie w Armagedonie. Ostatnio tata powiedział, że nie wyrzuci mnie z domu, dopóki nie skończę szkoły, i że będzie ze mną rozmawiał, dopóki z nimi mieszkam. To dla niego naprawdę trudne, rozmawiać z kimś, kto mówi źle o świadkach Jehowy, więc doceniam jego poświęcenie.
Niektórzy członkowie zboru już przestali ze mną rozmawiać, a ci, którzy próbowali rozwiać moje wątpliwości, zabraniają mi się ze sobą kontaktować. Może to przez moje dość specyficzne podejście do życia, przez które uważam, że starsi zboru nie powinni gwałcić małych dzieci, a ślepe ufanie organizacji, która non stop naciska na dawanie pieniędzy i datków nie jest czymś przesadnie mądrym. Zdaję sobie sprawę z tego, że odsunęłam się od Jehowy i pozwoliłam, żeby szatański świat zmienił moje nastawienie. Dlatego nie potrafię wrócić do Jehowy.
Jakiś czas temu dowiedziałam się o strasznych prześladowaniach, jakie przechodzą nasi bracia w Szwecji. Nałożyli na nich jakiś podatek. Dla świadków Jehowy to jest najgorsza z możliwych rzeczy. Wszyscy mówią, że to czasy końca, ponieważ organizacja boża ma coraz aktywniejszych przeciwników. Szatan coraz bardziej nas atakuje. Coraz więcej ofiar pedofilii opowiada o tym, co je spotkało we własnych zborach. Jest im wytykane coraz więcej manipulacji i coraz więcej błędów. Coraz więcej ludzi zauważa, że ta religia to tak naprawdę destrukcyjna sekta. Jeśli to naprawdę jest robota szatana, to uważam, że całkiem miły z niego koleś.
Ci mili, pokojowo usposobieni ludzie, którzy czasem zapukają do twoich drzwi, to te same osoby, które wolą patrzeć jak umiera ich dziecko, niż złamać zasadę organizacji, do której należą i pozwolić przetoczyć mu krew. Nie będą rozmawiać z własnym dzieckiem, jeżeli odeszło od wyznawanej wcześniej religii. Dla tych ludzi nie liczy się nic, poza ślepą wiarą w organizację, do której należą. Szczerze mówiąc, wolałabym, żeby moi rodzice mieli inne hobby."
Jak się nie podoba to