TO MÓGŁ BYĆ POLSKI HARRODS
Gdyby nie wojna, ten budynek byłby polskim Harrods’em. To tam po raz pierwszy w Polsce wykorzystano reklamę świetlną, sprzedaż wysyłkową czy zwracano uwagę na psychologię klienta. Dom Braci Jabłkowskich był fenomenem na skalę europejską. Cezary Łazarewicz, dziennikarz i autor książki „Sześć pięter luksusu”, w specjalnym wywiadzie dla VUMAGA opowiada o fascynującej historii tego budynku.
Jerzy Zawisak: Jest pan tutaj mile widzianym gościem?
Cezary Łazarewicz: Mam nadzieję, że tak. Na razie nikt mnie tutaj nie rozpoznaje, choć nie wykluczone, że za kilka tygodni przy wejściu będą mnie zatrzymywać ochroniarze (śmiech).
Historia domu Braci Jabłkowskich, w którym właśnie się znajdujemy, przypomina kanwę filmu sensacyjnego. Jak pan ją odkrył?
Najlepiej znana jest historia sporu obecnego okupanta domu Braci Jabłkowskich ze spadkobiercami. Mniej więcej od początku lat 90. w prasie – nie tylko lokalnej – ukazują się obszerne teksty relacjonujące ten spór. Wydawało mi się, że w tej kwestii niczego nowego już nie jestem w stanie odkryć, dlatego postanowiłem sięgnąć do korzeni, czyli do historii samego budynku, która okazała się fascynująca.
Pamiętam, jak babcia opowiadała mi, że przed wojną robiła zakupy u Jabłkowskich. Myślałem wtedy, że to zwykły dom towarowy. Nie zdawałem sobie sprawy, że jego właściciele byli prawdziwymi odkrywcami, którym do dziś wiele zawdzięczam. To oni przywieźli do Warszawy inną cywilizację. Stosowali w swoim sklepie rozwiązania, które do dziś z powodzeniem wykorzystywane są w wielu centrach handlowych.
Początki tego biznesu nie były łatwe. Jabłkowscy zmagali się z wieloma przeciwnościami losu, ale w końcu udało im się osiągnąć sukces.
To prawda. Myślę, że niewielu jest w Polsce przedsiębiorców, którzy mogliby się pochwalić taką wiedzą i doświadczeniem na temat prowadzenia własnego biznesu jak oni. Zaczynali od niewielkiego sklepiku przy ulicy Widok. Dwadzieścia lat zajęło im by się przenieść na Bracką 23, gdzie ćwiczyli się w technikach handlowych. Kiedy do gry wkroczył Józef Jabłkowski, dla którego rodzina szykowała zupełnie inną przyszłość, wszystko się zmieniło. Miał być przecież fabrykantem, a został współwłaścicielem sklepu.
Dlaczego?
Bo był wizjonerem, młodym entuzjastą, który wierzył, że wszystko jest możliwe. Jako młody człowiek jeździł po świecie. To on przywiózł do Warszawy pomysł na otwarcie domu towarowego i namówił łódzkich oraz warszawskich przedsiębiorców, żeby zainwestowali w to nowatorskie przedsięwzięcie. W kronikach z tamtych lat znajdziemy bardzo ciekawe opisy dotyczące budowy samego domu, o którym pisano, że jest równie ważny jak Teatr Polski czy Most Poniatowskiego, wybudowane, mniej więcej, w tym samym czasie.
Dla Jabłkowskich zawsze najważniejsza była rodzina. Myśli pan, że to stanowiło o sile tego interesu?
Józef Jabłkowski, senior rodu, był typowym pozytywistą – organizował na wsi szkoły dla biedoty, wybudował tam pierwszą fabrykę cukru i cukierków. Propagował pracę u podstaw. Stworzył coś na kształt spółdzielni, która inwestowała w rozmaite przedsięwzięcia – m.in. kolej żelazną. Po śmierci wspólnika stracił to wszystko, popadł w długi i wylądował w więzieniu.
Z opresji uratował go jego dawny przyjaciel, warszawski przemysłowiec Wilhelm Rau, u którego pracował Bolesław Prus. Dał mu pracę w Warszawie, która była wtedy prowincją imperium rosyjskiego. W tym trudnym dla Jabłkowskich czasie Józef mógł liczyć na wsparcie dzieci. Wtedy pojawił się też pomysł założenia rodzinnego interesu.
Historia Jabłkowskich to nie jest tylko historia mężczyzn. Ważną rolę odgrywały też kobiety.
Kobiety w drugiej połowie XIX wieku miały zupełnie inny status niż mężczyźni. Kiedy Józef senior wysłał syna na studia do Niemiec i Francji, uznał, że musi wymyślić też coś dla najmłodszej córki, Anieli. Pomógł jej rozkręcić niewielki sklep z artykułami biurowymi. Nie widział w tym specjalnego potencjału, bo mężczyźni z rodziny Jabłkowskich skupiali się wówczas na przemyśle tkackim.
Aniela pisała do przedsiębiorczego brata listy z prośbą o wsparcie. W końcu Józef zdecydował się przyjechać do Warszawy i pomóc jej w rozwoju sklepu. Zaskakiwał wszystkich swoimi pomysłami – zmienił lokalizację, powiększył asortyment i powoli zaczął budować handlowe imperium. Gdyby nie brat, Aniela niewiele by sama zdziałała. Zresztą była bezwzględnie podporządkowana ojcu.
Jabłkowscy stali się prekursorami nowoczesnego handlu. Jako pierwsi wprowadzili sprzedaż wysyłkową, reklamy świetlne... Co jeszcze im zawdzięczamy?
Już sto lat temu bez wspomagania się Internetem stworzyli coś, co przypominało dzisiejszy serwis Allegro. Sprzedażą wysyłkową, którą podbili Cesarstwo Rosyjskie. Wykorzystywali nowoczesną techniki handlowe i reklamowe, działali na podświadomość klienta i zatrudniali hostessy nazywane wówczas propagandzistami.
Komunizm pozbawił Jabłkowskich dorobku życia i uznał ich za wrogów, a nas zakupów na wysokim poziomie.. Gdyby nie ówczesne władze, dziś Dom Braci Jabłkowskich byłby polskich Harrod'sem. W 1939 roku, gdy brakowało już powierzchni handlowych, gotowy był projekt rozbudowy obiektu. Na rogu Brackiej z Chmielną miał powstać ogromny kompleks handlowy na miarę europejską. Tylko, że wojna pokrzyżowała im plany. To, co nie udało się Józefowi Jabłkowskiemu, zrealizowali 70 lat później jego wnukowie – Jan i Tomasz Jabłkowscy w postaci Nowego Domu Jabłkowskich.
A jak traktowali klientów?
Jako pierwsi w Polsce zaczęli zwracać uwagę na psychologię klienta. Wiedzieli, że sposób, w jaki zostanie potraktowany, ma przełożenie na to, ile pieniędzy zostawi w ich sklepie.
Pracownicy przechodzili specjalne szkolenia pozwalające rozpoznać różne typy klientów i zastosować wobec nich najlepsze techniki sprzedaży. Sprzedawcy mieli instrukcję, jak sobie poradzić z krnąbrnymi klientami. Milczących mieli zagadywać, bojaźliwych zachęcać miłymi uwagami, pyszałkom schlebiać, a próżnym wtykać najdroższe towary.
Kiedy na początku lat 90. pojawiły się w Polsce hipermarkety okazało się, że techniki, które stosowali ich właściciele, były wykorzystane przez Jabłkowskich już w czasie I wojny światowej..
W Warszawie krążyły plotki, że Jabłkowscy byli najlepszymi pracodawcami. Podobno każdy subiekt marzył, żeby u nich pracować.
Zarobki nie były rewelacyjne, ale warunki socjalne – tak. Uczyli pracowników języków i organizowali kółka zaingerowań. Były wspólne wyjazdy na kajaki, wycieczki, gra w tenisa, a dla matek – opieka nad dziećmi. Przed wojną planowali wybudować dla pracowników dom wczasowy. Szukali najlepszej lokalizacji. Nie zdążyli. Jedna ze sprzedawczyń opowiadała mi, że za pięć złotych pojechała na wczasy. Resztę dołożył jej sklep. Jeśli chodzi o sprawy socjalne – zafascynowani byli rozwiązaniami Henry’ego Forda i próbowali go naśladować.
Po wojnie pracownicy sami zmobilizowali się, by odbudować Dom Braci Jabłkowskich. To świadczy o ich ogromnym przywiązaniu i szacunku. Więź między pracownikami a Jabłkowskimi była niesamowita, daleka od dzisiejszych korporacyjnych standardów. Feliksa Jabłkowskiego jeszcze trzydzieści lat po zlikwidowaniu firmy pracownicy tytuowali panem dyrektorem. W najtrudniejszych czasach pustych półek zostawiali mu towar pod ladą.
Jabłkowscy z wielkim szacunkiem odnosili się do wszystkich pracowników – od kierownika po sprzątaczkę. Józef nawet do pracujących tam 17-latków zwracał się per pan. Widziałem list, w którym Józef udzielał rad synowi. Najważniejsza z nich była taka: szanuj swoich pracowników; zniewagi nigdy ci nie wybaczą. I tego się trzymali.
Co po wojnie zmieniło się w architekturze tego budynku?
Na szczęście niewiele, choć na początku lat 70. był plan zburzenia budynku. Jego struktura nie została zniszczona. Najważniejsze przestrzenie, czyli klatki schodowe wyglądają identycznie jak przed wojną. Zniszczono coś ważniejszego: symbol polskiego kupiectwa i tradycję rodzinną.
Historia braci Jabłkowskich zaczęła się od upadku. Być może teraz ich potomkom uda się wygrać walkę z nieuczciwymi najemcami i zacząć wszystko od początku?
Na początku lat 90. członkowie rodu zebrali się i postanowili odzyskać własność, nie dla pieniędzy, ale z szacunku do pracy przodków. Walka o dom Jabłkowskich trwa już 23 lata, ale jestem pewien, że zakończy się sukcesem. I wtedy to miejsce, tak jak 70 lat temu, będzie promieniować na całą Warszawę.
źródło:
vumag.pl/wywiady/to-mogl-byc-polski-harrods,59467.html