Na początek muszę przytoczyć jedną sytuację. Przez pewien czas mieszkałem w opuszczonym i remontowanym hotelu. Układ taki, że mieszkam za darmo tym samym pilnując owego przybytku. A pilnować było przed czym, bo po okolicy kręciła się gromada cyganów. Gruzojady lukały przez okna, kręciły się po okolicy i spodziewały się pewnie nie lada skarbów w środku, a najcenniejsze co tam było, to ja
Wprawdzie był alarm i informacja, że uruchomienie powoduje interwencję ochrony, ale taki chuj jak Bolka trampki. Raz go uruchomiłem przypadkiem, a nie znałem kodu, wył skurwysyn dobre pół godziny, a nikt się nie zjawił. Tak więc stopień zagrożenia cyganowego był średnio-wysoki. Dlatego też nigdy nie rozstawałem się z nożem. A kosa piękna, finka z Finlandii (no bo przecież nie kurwa z Bangladeszu albo Wysp Zielonego Przylądka), wykonana przez J. Marttiini (jeden z najlepszych producentów noży, bynajmniej nie kuchennych, choć te też ma w ofercie), stara i sponiewierana lekko, ale nadal ostra jak ja pierdolę choć śladów ostrzenia nie widać, z drewnianą rączką wzmocnioną od dołu metalem, jakbyś chciał zrobić tak jak rapował Eminem - "grab a knife with the blade and stab you with a fucking handle". No taka kosa, że każdy Krakus by wszystkie swoje maczety oddał żeby wziąć ją choćby na jeden mecz. No, ale to nie o nożu ma być ta historia. Nie miałem w tym hotelu kuchni, więc albo jadłem jakieś gówno z mikrofali (frytki z mikrofali, najgorszego wroga bym tym nie poczęstował
), albo w restauracjach albo robiłem sobie grilla. Tak jak tego właśnie dnia. Wieczór, robi się ciemno, siedzę przy stole na dworze i słyszę, że ktoś wchodzi na posesję. Nóż w rękę, wstaję... Dwóch typów. Na brudasów nijak nie wyglądają, typowi Anglicy. Jeden łysy i duży, większy ode mnie. Kosa w pogotowiu.
- Kim jesteście i co chcecie? - pytam.
- Będziemy tu pracować, jestem [imię i nazwisko, jednocześnie będące nazwą firmy] - mówi łysy - chcielibyśmy wejść i obejrzeć.
- Dla kogo pracujecie?
- [Imię i nazwisko mojego szefa oraz właściciela budynku]
No dobra, ale każdy może tu przyjść i powiedzieć, że pracuje dla tego i tego i żeby go wpuścić, a szef wyraźnie mówił żeby nikogo nie wpuszczać. No to najlepsze rozwiązanie - zadzwonić. Gość gada z moim szefem:
- No, jesteśmy tutaj, siedzi tu gość i grilluje, ma nóż w ręce...
Szef mu kazał dać mnie do telefonu, biorę i słyszę:
- Spokojnie, nie rób im krzywdy, to swoi.
- Mam ich wpuścić?
- Tak.
No i tyle. Nóż odłożyłem, wróciłem do grillowania, zapytałem czy chcą zostać na szaszłyka i browara, ale nie chcieli, no i to tyle.
Ale...
Parę dni temu, w barze, piłem browar z barmanem i managerem i dowiedziałem się, że podobno kucharz się mnie boi.
- Mnie? Najspokojniejszego i najbardziej bezkonfliktowego człowieka na świecie?
- Noo, bo słyszał co zrobiłeś w [wioska, w której jest opuszczony hotel]
- A co ja zrobiłem? - i opowiedziałem w skrócie to, co wam wyżej.
- No, a mnie mówili, że trzymałeś mu nóż przy gardle...
Ot, siła plotki
Wpis zawiera treści oznaczone jako przeznaczone dla dorosłych, kontrowersyjne lub niezweryfikowane
Kliknij tutaj aby wyświetlić wpis