mygyry napisał/a:
I powiedzcie mi po jaki chuj doktory się wpierdalają w politykę i dla mnie obniżają swój poziom, przy czym poziom skurwysyństwa z jakim się spotkałem w szpitalach i u lekarzy na NFZ powoduje u mnie spadający brak szacunku dla tych ludzi.
- Bo polityka się wpierdala w ochronę zdrowia (usuwanie dyrektorów, zmiany finansowania, nieadekwatne do potrzeb umowy NFZ, nepotyzm i kolesiostwo - szczególnie w niektórych specjalizacjach)
- Bo polityka woli przeznaczyć 2 mld na telewizję, którą karmią się robaki, która nie ma żadnego innego znaczenia oprócz szerzenia propagandy i zajmowania czasu typowym Januszom i Karynom
- Bo rząd promuje politykę hejtu na ludzi wykształconych - "niech jadą", sprawa "Ziobry" itp.
- Bo gdyby tego nie robili to już dawno by wyjechali za granicę, a system ochrony zdrowia w Polsce już dawno by się załamał.
Średnie IQ lekarzy wynosi ~125, czyli prawie dwa odchylenia standardowe lepiej niż przeciętnego Polaka i od nich państwo wymaga, ażeby pracowali przynajmniej na dwa etaty i najlepiej za 35 zł na godzinę, z dodatkiem 5 zł za pracę w święta lub w nocy. Nie mówiąc o tym, że to oni mają wykombinować sprzęt, którego brakuje, a także ładnie się uśmiechać i jeszcze wypełniać stosy papierów związanych z kartoteką.
Swego czasu gdy pracowałem na SORze widziałem lekarzy i ratowników, którzy zostawali na oddziale na dwa, a czasem i trzy dni! Przychodzili z torbami, w których mieli ubrania na zmianę i śpiwory, bo ktoś musiał obstawić dyżur, po uj. dyrekcja miałaby zatrudniać dodatkowych ludzi skoro kasy nie ma, nie?
W końcu gdyby ktoś z was studiował 6 lat i był utrzymywany przez ten czas przez rodziców, a potem na stażu zarabiał mniej niż najniższą krajową i nadal sam musiał opłacać dojazdy, książki i stancje, a potem dostał się na powiedzmy specjalizacje z NEUROCHIRURGII, ENDOKRYNOLOGII lub KARDIOCHIRURGII i zarabiał 3000 - 3, 700 brutto miesięcznie (a z dyżurami po 2 roku specjalizacji 4-5k brutto), gdzie jedna książka (której oczywiście nie ma w naszych bibliotekach) potrafi kosztować nawet 5000 zł, nie mówiąc o obowiązkowych kursach (np. z USG za 3000 zł za trzy dni) to zdecydowanie pałałbyś miłością do pacjentów i polityków, szczególnie gdy ci pierwsi bawią się w diagnozowanie siebie ("jelita mi się zatrzymały", "to rak", "ale ja się domagam antybiotyku"), a na koniec mówią żeś konował.
Lekarz jest od leczenia, a nie zwalenia ci konia, chcesz przyjemności? Idź do matki.