Dwie reichsmarki – tyle kosztowała wizyta w domu publicznych, zlokalizowanym w jednym z dziesięciu obozów koncentracyjnych. Naziści wpadli na perfidny pomysł, że właśnie w ten sposób zmobilizują więźniów do wydajniejszej pracy.
Temat domów publicznych, zwanych potocznie puffami, organizowanych w nazistowskich obozach koncentracyjnych przez dziesięciolecia był konsekwentnie pomijany przez historyków, a zajmowanie się nim traktowano często jako mało poważne. Z prostej przyczyny. Seks i prostytucja miały niejako uwłaczać powadze zagłady. Tymczasem domy publiczne dla więźniów wpisane były w tragedię tamtych dni tak samo jak każdy inny aspekt życia obozowego. Ludzkie słabości, naiwność, a także chciwość i chęć przeżycia za wszelką cenę, stanowiły tu swoistą mozaikę ludzkich zachowań.
Historyczne tabu
Jedna z nielicznych relacji, jaka przebiła się szerzej do naszej świadomości, a która dotyczy bezpośrednio opisu domu publicznego w Auschwitz, zachowała się w opowiadaniach Tadeusza Borowskiego. Nie bez znaczenia jest fakt, że od lat są one na liście lektur szkolnych. Autor opisuje w jednym z nich zainteresowanie, jakim, pomimo koszmarnej rzeczywistości, cieszył się dom uciech.
"Naokoło puffu stoi tłum prominencji lagrowej. Jeśli Julii jest dziesięć, to Romeów (i to nie byle jakich) z tysiąc. Stąd przy każdej Julii tłok i konkurencja. Romeowie stoją w oknach przeciwległych bloków, krzyczą, sygnalizują rękoma, wabią. Jest lageraltester i lagerkapo, są lekarze ze szpitala i kapowie z komand. Niejedna z Julii ma stałego adoratora i obok zapewnień o wiecznej miłości, o szczęśliwym wspólnym życiu po obozie, obok wyrzutów i przekomarzań się słychać bardziej konkretne dane dotyczące mydła, perfum, jedwabnych majtek i papierosów. Jest wśród ludzi duże koleżeństwo: nie konkurują nielojalnie. Kobiety z okien są bardzo czułe i ponętne, ale jak złote ryby w akwarium niedosiężne. Tak wygląda puff z zewnątrz. Do środka można się dostać jedynie przez szrajbsztubę za karteczką, która stanowi nagrodę za dobrą i pilną pracę" (fragment opowiadania "U nas w Auschwitzu...").
Poza Borowskim ze świecą szukać publikacji na ten temat, co nie oznacza, że nie było żadnych innych wspomnień. Były, najczęściej w dokumentacjach muzeów obozowych i tylko czekały aż ktoś się nimi zainteresuje. W Polsce pionierką badań na temat obozowych domów publicznych jest Agnieszka Weseli, historyczka seksualności, która od 2002 r. zebrała ok. 3 tys. relacji z Archiwum Państwowego Muzeum Oświęcimskiego. Także w Europie tematem zajęto się stosunkowo późno, bo pierwsze publikacje pojawiły się na początku lat 90. (m.in. prace Christi Paul i Reinhilda Kassinga). Co się więc zmieniło? Przede wszystkim nasza mentalność.
Więźniarki, które pracowały w obozowych domach publicznych najczęściej traktowano jak sprawczynie, a nie ofiary. Żadna z nich po wojnie raczej się nie chwaliła, jaką rolę odgrywała w obozowej strukturze. Przede wszystkim z dwóch powodów. Pierwszy ma wymiar czysto emocjonalny (wstyd), drugi praktyczny – żaden kraj nie uznał obozowej prostytucji za przymusową, a co się w tym wiąże, nie wypłacał z tego tytułu odszkodowań. Przyznanie się więc do bycia prostytutką w obozie, było jednoznaczne z zamknięciem sobie drogi do ubiegania się o jakiekolwiek zadośćuczynienie.
Kobiety na zachętę
Skupmy się na tym co wiemy na temat tego typu przybytków. Obozowe domy publiczne zwane oficjalnie Sonderbau (w samym obozach nie mówiło się o nich inaczej niż puffy), były pomysłem Heinricha Himmlera, który w 1942 r. szukał nowych rozwiązań, które motywowałyby pracowników do wydajniejszej pracy. Zaangażowanie Niemców na froncie wschodnim zwiększało zapotrzebowanie na materiały i broń produkowane przez przymusowych pracowników. W efekcie już w 1943 r. utworzono 10 domów publicznych w dziesięciu obozach koncentracyjnych.
System premii, który miał zwiększyć wydajność więźniów, obejmował oprócz domów publicznych, także dodatkowe racje żywności, papierosy, możliwość napisania listu do domy, a nawet zwolnienie z obozu (tylko w przypadku więźniów narodowości niemieckiej). Najbardziej pracowitym osadzonym przysługiwał bon na jednorazową wizytę o wartości 2 reichsmarek (tyle mniej więcej kosztowała paczka papierosów).
W Auschwitz utworzono dwa puffy (w Auschwitz I w bloku 24a oraz w Auschwitz III-Monowitz, w bloku 10). Jednak w przeciwieństwie do dokumentacji obozowej np. z Buchenwaldu czy z Ravensbrueck, oświęcimskie dokumenty są szczątkowe (większość z nich została zniszczona przez wycofujących się Niemców). Nie zachowała się również żadna relacja kobiety, która w pracowała w puffie w Auschwitz, a te istniejące pochodzą od współwięźniów i esesmanów.
Instrukcja obsługi burdelu
Dom publiczny dla więźniów czynny był tylko wieczorami. Wedle różnych relacji dwie lub trzy godziny dziennie (różnice mogły występować na terenie różnych obozów lub nawet dni tygodnia). Służyły w nim przede wszystkim Polki, Rosjanki i Niemki. Co ciekawe tam również przestrzegano czystości rasowej i zakazywano obcowania Polakom z Niemkami i odwrotnie. W praktyce jednak więźniowie często wymieniali się przydziałami i numerkami. Także Niemcy, pomimo oficjalnego zakazu, korzystali niekiedy z przybytku. Zasadą, której nigdy nie złamano był absolutny zakaz wstępu dla Żydów.
Każdy więzień wchodząc na blok podlegał pobieżnej dezynfekcji (przed i po opuszczeniu pokoju), a następnie dostawał od dyżurującego esesmana karteczkę z numerem pokoju, po czym udawał się na piętro. Oczywiście czas był ściśle ograniczony. 15-20 minut (na temat jego długości, również są rozbieżne relacje w zależności od obozu), po czym rozlegał się dzwonek i więzień musiał opuścić pokój.
Nie chodziło przecież o to, by sprawiać więźniowi przyjemność, a jedynie o zaspokojenie zwierzęcego popędu, który zintensyfikuje jego pracę. Niemcy dbali także o to, by więźniowie nie trafiali do tych samych kobiet, aby przypadkiem nie zawiązało się między nimi jakieś uczucie, a także, by nie mieli możliwości przekazywania sobie jakichkolwiek wiadomości (istnieje jednak relacja kobiety z Buchenwaldu, wedle której więzień mógł sam wybrać sobie panią do towarzystwa).
Temat domów publicznych, zwanych potocznie puffami, organizowanych w nazistowskich obozach koncentracyjnych przez dziesięciolecia był konsekwentnie pomijany przez historyków, a zajmowanie się nim traktowano często jako mało poważne. Z prostej przyczyny. Seks i prostytucja miały niejako uwłaczać powadze zagłady. Tymczasem domy publiczne dla więźniów wpisane były w tragedię tamtych dni tak samo jak każdy inny aspekt życia obozowego. Ludzkie słabości, naiwność, a także chciwość i chęć przeżycia za wszelką cenę, stanowiły tu swoistą mozaikę ludzkich zachowań.
Historyczne tabu
Jedna z nielicznych relacji, jaka przebiła się szerzej do naszej świadomości, a która dotyczy bezpośrednio opisu domu publicznego w Auschwitz, zachowała się w opowiadaniach Tadeusza Borowskiego. Nie bez znaczenia jest fakt, że od lat są one na liście lektur szkolnych. Autor opisuje w jednym z nich zainteresowanie, jakim, pomimo koszmarnej rzeczywistości, cieszył się dom uciech.
"Naokoło puffu stoi tłum prominencji lagrowej. Jeśli Julii jest dziesięć, to Romeów (i to nie byle jakich) z tysiąc. Stąd przy każdej Julii tłok i konkurencja. Romeowie stoją w oknach przeciwległych bloków, krzyczą, sygnalizują rękoma, wabią. Jest lageraltester i lagerkapo, są lekarze ze szpitala i kapowie z komand. Niejedna z Julii ma stałego adoratora i obok zapewnień o wiecznej miłości, o szczęśliwym wspólnym życiu po obozie, obok wyrzutów i przekomarzań się słychać bardziej konkretne dane dotyczące mydła, perfum, jedwabnych majtek i papierosów. Jest wśród ludzi duże koleżeństwo: nie konkurują nielojalnie. Kobiety z okien są bardzo czułe i ponętne, ale jak złote ryby w akwarium niedosiężne. Tak wygląda puff z zewnątrz. Do środka można się dostać jedynie przez szrajbsztubę za karteczką, która stanowi nagrodę za dobrą i pilną pracę" (fragment opowiadania "U nas w Auschwitzu...").
Poza Borowskim ze świecą szukać publikacji na ten temat, co nie oznacza, że nie było żadnych innych wspomnień. Były, najczęściej w dokumentacjach muzeów obozowych i tylko czekały aż ktoś się nimi zainteresuje. W Polsce pionierką badań na temat obozowych domów publicznych jest Agnieszka Weseli, historyczka seksualności, która od 2002 r. zebrała ok. 3 tys. relacji z Archiwum Państwowego Muzeum Oświęcimskiego. Także w Europie tematem zajęto się stosunkowo późno, bo pierwsze publikacje pojawiły się na początku lat 90. (m.in. prace Christi Paul i Reinhilda Kassinga). Co się więc zmieniło? Przede wszystkim nasza mentalność.
Więźniarki, które pracowały w obozowych domach publicznych najczęściej traktowano jak sprawczynie, a nie ofiary. Żadna z nich po wojnie raczej się nie chwaliła, jaką rolę odgrywała w obozowej strukturze. Przede wszystkim z dwóch powodów. Pierwszy ma wymiar czysto emocjonalny (wstyd), drugi praktyczny – żaden kraj nie uznał obozowej prostytucji za przymusową, a co się w tym wiąże, nie wypłacał z tego tytułu odszkodowań. Przyznanie się więc do bycia prostytutką w obozie, było jednoznaczne z zamknięciem sobie drogi do ubiegania się o jakiekolwiek zadośćuczynienie.
Kobiety na zachętę
Skupmy się na tym co wiemy na temat tego typu przybytków. Obozowe domy publiczne zwane oficjalnie Sonderbau (w samym obozach nie mówiło się o nich inaczej niż puffy), były pomysłem Heinricha Himmlera, który w 1942 r. szukał nowych rozwiązań, które motywowałyby pracowników do wydajniejszej pracy. Zaangażowanie Niemców na froncie wschodnim zwiększało zapotrzebowanie na materiały i broń produkowane przez przymusowych pracowników. W efekcie już w 1943 r. utworzono 10 domów publicznych w dziesięciu obozach koncentracyjnych.
System premii, który miał zwiększyć wydajność więźniów, obejmował oprócz domów publicznych, także dodatkowe racje żywności, papierosy, możliwość napisania listu do domy, a nawet zwolnienie z obozu (tylko w przypadku więźniów narodowości niemieckiej). Najbardziej pracowitym osadzonym przysługiwał bon na jednorazową wizytę o wartości 2 reichsmarek (tyle mniej więcej kosztowała paczka papierosów).
W Auschwitz utworzono dwa puffy (w Auschwitz I w bloku 24a oraz w Auschwitz III-Monowitz, w bloku 10). Jednak w przeciwieństwie do dokumentacji obozowej np. z Buchenwaldu czy z Ravensbrueck, oświęcimskie dokumenty są szczątkowe (większość z nich została zniszczona przez wycofujących się Niemców). Nie zachowała się również żadna relacja kobiety, która w pracowała w puffie w Auschwitz, a te istniejące pochodzą od współwięźniów i esesmanów.
Instrukcja obsługi burdelu
Dom publiczny dla więźniów czynny był tylko wieczorami. Wedle różnych relacji dwie lub trzy godziny dziennie (różnice mogły występować na terenie różnych obozów lub nawet dni tygodnia). Służyły w nim przede wszystkim Polki, Rosjanki i Niemki. Co ciekawe tam również przestrzegano czystości rasowej i zakazywano obcowania Polakom z Niemkami i odwrotnie. W praktyce jednak więźniowie często wymieniali się przydziałami i numerkami. Także Niemcy, pomimo oficjalnego zakazu, korzystali niekiedy z przybytku. Zasadą, której nigdy nie złamano był absolutny zakaz wstępu dla Żydów.
Każdy więzień wchodząc na blok podlegał pobieżnej dezynfekcji (przed i po opuszczeniu pokoju), a następnie dostawał od dyżurującego esesmana karteczkę z numerem pokoju, po czym udawał się na piętro. Oczywiście czas był ściśle ograniczony. 15-20 minut (na temat jego długości, również są rozbieżne relacje w zależności od obozu), po czym rozlegał się dzwonek i więzień musiał opuścić pokój.
Nie chodziło przecież o to, by sprawiać więźniowi przyjemność, a jedynie o zaspokojenie zwierzęcego popędu, który zintensyfikuje jego pracę. Niemcy dbali także o to, by więźniowie nie trafiali do tych samych kobiet, aby przypadkiem nie zawiązało się między nimi jakieś uczucie, a także, by nie mieli możliwości przekazywania sobie jakichkolwiek wiadomości (istnieje jednak relacja kobiety z Buchenwaldu, wedle której więzień mógł sam wybrać sobie panią do towarzystwa).