Jako dzieciak na wakacje na wioskę jeździłem, był tam gospodarz - pan Marian.
Kiedyś ząb go zaczął rwać, ale to nie honor do dentysty iść - wziął takie kombinerki i zaczął sobie wyrywać.
Ryczał jakby go palili, przez 15 minut po podwórzu się miotał z zakrwawionym ryjem, ale w końcu wyrwał jedyneczkę.
Do dziś uważam go za największego twardziela na świecie.
Szkoda że jak opuchlizna zeszła to się okazało że nie tą jedynkę wyrwał co trzeba
Ale żeby nie było: tą drugą też sam sobie wyrwał.