Znowu mnie tak naszło, żeby podzielić się pewną historią z użytkownikami naszego wspaniałego serwisu.
Właśnie wróciłem z "wyborów", tzn. byłem w Komisji.
W sumie, nie wiedziałem, czego mam się spodziewać, bo to był pierwszy raz, gdy uczestniczyłem w czymś takim.
Kilka rzeczy mnie rozśmieszyło, a mianowicie:
1. Z rana zaczęli przychodzić ludzie, wchodzi małżeństwo, okazuje mi dowody osobiste, sprawdzam ich adres zamieszkania i proszę o podpisy; oddaję dowód i podaję im długopis, a na to pan: "Nie, nie. My mamy własne, bo te wasze po kilku godzinach znikają". Na początku mnie to bawiło, ale powiem wam, że naprawdę spora część osób miała własne długopisy i jasno sygnalizowała, że nie "wierzy" tym naszym.
2. Powiem wam tyle, że nasz szanowny szogun ma przewagę nad innymi, wartości nie podam, bo jestem obsrany, że mogą mnie zamknąć, ale powiedzmy, że była trzykrotna w porównaniu do drugiej najsilniejszej pozycji. - w sumie, to zawsze byłem przekonany, że wybory są fałszowane, ale dziś przekonałem się, iż chyba nawet nie muszą być - ludzie to po prostu debile.
Szczególnie zapadł mi w pamięć jeden pan - typowy Janusz, który przyszedł, pobrał kartę i zaczął do nas mówić - "Mnie nie zależy na mnie, mi to mogą naskoczyć, mi należy na kraju", etc. - po tym oddał głos na pewnego Kena z "Pierdolenia i Schizofrenii". Naprawdę, gdybym mógł coś powiedzieć...
Polska.