Życie...każdy ma inne. Każdy ma swoje. Każda egzystencja to indywidualny świat, paralerna rzeczywistość. Prywatny wszechświat, w którym to ty grasz główną rolę, często o niej myśląc że to ta podrzędna, drugoplanowa. Wieczorami, w samotności zastanawiasz się jak cudownie spełniałbyś się w roli milionera, słynnego sportowca, przywódcy mocarstwa czy sławnego muzyka. I tu, drogi czytelniku, popełniasz błąd. Większość z nas najbardziej pasuje do roli upadłych żebraków czekających na ochłapy rzucane przez średniej klasy społeczeństwo. I tak każdy brnie w nieświadomości, z wygórowanymi marzeniami i ideami prowadzącymi donikąd. Życie...każdy ma swoje...zapraszam do mojego.
Początek jest zawsze taki sam – budzisz się mokry i zmarznięty otoczony bladozielonymi farbami szpitalnych ścian. W powietrzu unosi się smród krwi, leków i potu lekarzy, którzy przez ostatnie parę godzin gapili się w pizdę twojej matki, czekając na twoje przyjście jak na zbawienie. Bolą cię oczy od światła lampy sali pordowej. Dźwięki aparatury i głosy ludzi zebranych dookoła są znacznie wyraźniejsze niż te stłumione w łonie matki. Jest ci kurewsko zimno, próbujesz się poruszać, ale nie możesz, nie masz siły. Jesteś zmęczony i ogłusozny jak byś ćpał coś ciężkiego całą noc, popijając tanią whisky z logo biedronki. I choć jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy, uczucie będzie nieustannie wracać w przebiegu całego twojego życia...Taki piękny początek kurewsko cudownej przygody.
Teraz wyobraź sobie pierwsze lata życia. Mijają beztrosko, leżysz, srasz, pijesz i płaczesz jak czegoś ci brakuje. Nie umiesz mówić, uczysz się chodzić, wszystko cię boli od ciągłych upadków. Jesteś jak gąbka, wsiąkasz wszystko z otoczenia, zaczynając kreować swoją osobowość. Ojciec znowu wrócił najebany, matka znowu krzyczy, starszy brat bierze cię za rękę i ze łzami w oczach prowadzi do drugiego pokoju chujowatego m2 z oddzielonym kiblem. On już wie, co się dzieje. On już wie, że za chwilę krzyki przerodzą się w bójkę, poleci taboret, ktoś trzaśnie drzwiami. Dziecięcy głos chłopca stara ci się wytłumaczyć, że nie zawsze tak było. Podobno przed twoim przyjściem było inaczej, lepiej. Ale sytuacja się zjebała. To uświadomisz sobie później.
Zamykacie drzwi, w oddali małego mieszkanka wyraźnie słychać krzyki i słowa których jeszcze nie rozumiesz. Mimo to twój umysł wszystko koduje. Zapisuje w świadomości, i kumuluje całą negatywną energię, by uwolnić ją w już niedalekiej przyszłości. Jeszcze nie znasz zła. Jeszcze jesteś niewinny. Na dzień dzisiejszy wiesz tylko tyle, że dobrzy ludzie chodzą do kościoła co niedziela i modlą się do Boga. Tego też nie rozumiesz, ale wpajasz sobie, że skoro my tak robimy, a to jest dobre, to nie jesteśmy złą rodziną. Brat chce cie zainteresować zabawą nowymi GIJoe, które przyszły w paczce od brata mamy z USA. Na małą chwilkę pasowanie się w rolę amerykańskieog macho przykuwa twoją uwagę, by po chwili rzucić plastikowego żołnierzyka w kąt. Bierzesz kredki i rysujesz...
Dorastasz dostając od pijanego ojca okazyjny wpierdol za pomalowane ściany i meble. Nie rozumiesz. Jedynymi ludźmi z jakimi utrzymujecie jako taki kontakt to sąsiedzi z piętra. Pan Janusz też pije i świetnie dogaduje się z twoim ojcem. Ty i trójka jego dzieci zostajecie najlepszymi ziomkami. Jest was 5, jesteś najmłodszy. Różnica wieku jednak nie przyczyniła się abyś zostawał w tyle. I tak na przykład kiedy oni uczyli się czytać, ty uczyłeś się z nimi, żeby nie odstawać. Twoje zdjęcie ląduje w gazecie, podpisane ‘nasz najmłodszy czytelnik’. Masz trochę powyżej dwóch i pół roku. Rodzice są dumni, okazja do świętowania. Pan janusz zżygał się nasz nowy fotel zostawiając na nim dożywotnią, tęczową plamę. Matka się wściekła. Żona pana Janusza patrzy się w podłogę i siedzi cicho jak mysz kościelna. Nie miała imienia. Albo po prostu go nie pamiętasz. To jedna z tych mało znaczących postaci przemykających przez twoje życie. Zadziwiające, jak mało wiesz na jej temat. Dzisiaj już tylko wspominasz sobie widok jej często z obijanej mordy, stale słyszysz jej płacz zza ściany. Pan Janusz zpodobno był zazdrosnym typem. Nieistotnie.
Parę pięter niżej mieszka matka z synem w twoim wieku. Dawid zawsze był samotnikiem, bo jego ojciec siedzi w pierdlu. Od początku wszyscy wpajali ci, że jest złym człowiekiem. Cała jego rodzina jest wyklęta z życia klatki schodowej. Czasami opowiadasz rodzicom, że bawiłeś się z Dawidem. Matka krzyczy. Ojciec krzyczy. Nie możesz się z nim zadawać. Idąc za trendami społeczeństwa i podpuszczony przez starszych przyjaciół wnioskujesz, że trzeba spuścić dawidowi wpierdol. Piszesz się na to. Popychasz chłopca i kopiesz go, by ten upadł i rozbił sobie głowę o burtnik. Jesteś w szoku, masz 5 lat, widzisz krew, wszyscy uciekają. Ty zostajesz i krzykami w stronę balkonów wołasz o pomoc. Pojawia się matka Dawida. Płacze. Po chwili pojawia się pan Janusz z twoim ojcem. Pogotowie, policja. Płacz. Wpierdol...
Nie wiesz co zrobiłeś źle, ale wydarzenie to utkwiło ci w głowie. Podobnie jak słowa matki, kiedy spadłeś z roweru i uderzyłeś głową w studzienkę kanalizacyjną tracąc przytomność. A brzmiały one ‘ta menda z drugiego piętra cie przyniosła’. Znowu Dawid. Zabawne, że z nim się nie bawiłeś, bo miałeś zakaz. Bujałeś się z tymi co zawsze, trójką z piętra i swoim bratem.
Z dzieciństwa pamiętasz kilka takich wyrywków z dzieciństwa: wpierdol od pana Janusza za połamanie rakiet do tenisa. Wpierdol od ojca za kradzież zabawek jakiegoś dziecka z piaskownicy. Wpierdol od matki za kradzież drobnych na gumy do żucia. Wbierdol za siedzenia na komodzie. Wpierdol od ojca za zasłanianie TV.
Od małego uświadamiasz sobie, jak ważną rolę odgyrwa w życiu ludzkim telewizja. Budzisz się, jest włączona, jecie obiad- jest tam, wracasz z przedszkola czy idziesz spać – zawsze w tle słychać grające plastikowe pudło. Idziecie do rodziny, sąsiadów, czy chuj cie wie gdzie, wszędzie telewizja.
Na 9 urodziny rodzice robią ci niesamowitą niespodziankę – przeprowadzka. Większe mieszkanie, szkoła bliżej, będzie cudownie. Ojciec pożycza od rodziny ze wsi traktor z przyczepą. Ładuje z wujkiem cały dobytek na przyczepę i jedziecie przez pół miasta. Nie wstydzisz się, że nie stać was na firmę która was przeprowadzi. Wstydzisz się, bo idziesz za traktorem i pilnujesz, żeby nic nie spadło z przyczepy. Coś spada. Krzyczysz. Twój głos nie przedziera się przez dźwięk silnika starego ursusa. W domu wpierdol. W nowym domu...
Pierwsza komunia. Najważniejszy dzień twojego życia. 30 ludzi zebrało się na niecałych siedemdziesięciu metrach kwadratowych, by wspólnie osławić tę niezapomnianą chwilę. Po wspólnym obiedzie odchodzisz w zapomnienie. Wszyscy najebani. Kuzyn przywiózł pegazusa. Gracie aż do nocy. Z prezentów nie dostałeś nic. Dostałeś sam hajs, za który chciałeś kupić sobie konsolę. Błagałeś rodziców. Tłumaczyłeś, że koledzy z klasy dostali rowery, zegarki, komputery. Konsoli nie możesz, bo to bezużyteczne i odciągnie cię od nauki. Parę dni potem w dużym pokoju pojawawia się nowa wieża ze zmieniarką na 3 płyty. Jest twoja, wmawiali ci rodzice, mimo że nigdy nie mogłeś słuchać muzyki, bo zagłusza ich TV.
Wywiadówki – po każdej wpierdol. I kara. Mimo średniej wahającej się między 4.9 a 5.1 zawsze znajdzie się coś godnego uwagi. Ściągnięcie gaci najgrubszemu w klasie, udsunięcie krzesła koledze przed tobą jak siadał, przypadkowe złamanie palców koleżance podczas zabawy w berka. Po jakimś czasie uświadamiasz sobie, że nauka nie ma sensu. I tak dostaniesz wpierdol. Masz 11 lat, nie myślisz o przyszłości. Teraz liczą się koledzy. Rodzina idzie na bok. I to od wtedy mimo, że mieszkasz z bratem pod jendym dachem, praktycznie nie utrzymujecie kontaktu.
Pełnisz rolę klasowego błazna. Jesteś tym dobry - pyskujesz nauczycielom i masz wszystko w dupie. Stajesz się osiedlowym pupilem starszych dzieciaków, bo rzucasz kurwami lepiej niż oni. Częstują cie papierosami. Podoba ci się to. Jedyne miejsce gdzie da się kupić fajki na sztuki jest w kiosku za szkołą. Jak stara kobieta dorabiająca na boku nie chce sprzedać – zamykasz ją wkładając kij między okratowane drzwi, od zawnątrz. Teraz musi dać za darmo.
Masz 13 lat, w domu jesteś gościem. Wracasz ze szkoły, telewizor włączony, mają cie w dupie, masz ich i ty. Jesz obiad, wychodzisz. Mimo tego stale utrzymujesz średnią 4.5. Jesteś dobrym uczniem. Starsi koledzy częstują cię trawką. Do dziś pamiętasz pierwszego ‘tripa’. Za blokami, gdzieś w środku lasu siedzicie skitrani na pniu. Boisz się, ale wiesz, że chcesz spróbować. Zaciągasz się ze starej, przepalonej lufki, czujesz się normalnie. Czujesz się dziwnie. Śmiejesz się. Czas się chwieje. Masz 13 lat.
Czasy gimnazjum to czasy ćpania. Próbujesz amfetaminy i piguł. Podkradasz matce psychotropowe leki i sprzedajesz je pod śmieszną, wymyśloną nazwą, żeby zarobić na prawdziwe ćpanie. Tak samo sprzedajesz amfetaminę z domieszką tynku z klatki jakimś leszczom co chcą być fajni. Połowa dla ciebie. W szkole coraz słabiej z ocenami, coraz gorzej z zachowaniem. Sytuację polepsza zdobycie 9 miejsca na Mistrzostwach Polski w kosza. Trenerka- nauczycielka wf wybłagała parę przywilejów. Dziecko zdolne, ale leniwe. W tym momencie Cały świat mógł pocałować cię w dupę. Wykłóciłeś się nawet o stereo z komuni, teraz stoi u ciebie w pokoju.
Wieczorami naćpany rysujesz. Matka idzie spać i drze się, że nie wstaniesz do szkoły. Wyjebane, rysujesz i ukradkiem palisz papierosy za oknem. Złote lata dzieciństwa. Kiedy kończy się hajs na ćpanie kradniesz. Najpierw bratu – całe życie przed kompem nie pozwala mu ogarnąć ile tego ma w portfelu. Urodziny, święta, pierdoły...bierzesz pierwszy raz, nie łapie się. Bierzesz więcej. Aż źródło się kończy. Wyćpałeś bratu cały hajs, wraz z dolarami od chrzestnego. I wtedy się złapał. Mówi rodzicom. Kłamiesz bezmyślnie, że to nie ty. Wpierdol. Kara. Wyjebane. Po chwili bierzesz hajs od starych. Sprzedajesz walkmana. Wykręcasz RAM z kompa. Sprzedajesz. Pożyczasz walkmena od kolegi, zastawiasz do lombardu. Walkman stracony. Jesteś społeczną mendą, która wie tylko jak uprzykrzyć żcyie innym. Chuj wbijasz.
Gimnazjum kończysz ze średnią 4.5, stale masz szanse iść do dobrego liceum. Wybierasz to gorsze, bo tam są koledzy. I wtedy zaczyna się ćpanie kleju. Mieszasz wszystko: tanie wina, amfę, piguły, ganję. Ktoś ci podsunął metanabol, zapijasz wódką z meliny, bo podobno dobrze klepie. Klepie. Mało hajsu. Pada pomysł sprzedaży narkotyków. Kolega bierze na siebie pół kilo nosa. Sprzedajecie razem. Oczywiście więcej ćpacie niż sprzedajecie. Przed szkołą. W szkole. Po szkole. Nie śpisz i nie jesz 2 tygodnie. Rano na odgrzewkę walisz krechę. Rysujesz, dużo rysujesz...tracisz 10kg. Bledniesz. Nie kumasz. Rodzice mało cię widzą, a jak już to w odbiciu ekranu telewizora. Kolega się niewypłaca, ma problemy. Z nim i ty, bo siedzicie w tym razem...
Ćpanie kleju skończyło się gdy ziomek połamał nogi zbiegając z góry a wasza czwórka zanosi go do szpitala śmierdząc butaprenem. Tania zabawa to była. Dalej ćpasz nosa. Spotykasz Dawida z dzieciśnstwa. Mała rozmowa, zamieniasz parę słów, widzisz że ma sznyty na ręcach. Później dowiadujesz się, że popełnia samobójstwo. Jemu życie dało w dupę...
Na osiemnaste urodziny najebany ojciec podnosi rękę na matkę. Wdajesz się w bójkę i spuszczasz mu srogi wpierdol. Po przebudzeniu mówi ci, że jesteś niechcianym dzieckiem i spieprzyłeś im życie. Że matka chciała cię usunąć, skakała z łóżka, ze schodów. I że żałuje, że tego nie zrobili. Spoglądasz na matkę i widzisz pustkę w jej oczach. Czujesz to. Wiesz że to prawda, zbytecznie pytać. Wychodzisz z domu a ona krzyczy, że byli w ciężkiej sytuacji i tak dalej. Srasz na to. Pierwszą noc śpisz u kolegi, właściwie u jego siostry z którą kręciłeś. Drugą noc śpisz u innego kolegi w piwnicy, gdzie mieliście melinę. Trzecią na ławce. Przećpany, przepityy, zdołowany masz myśli samobójcze. Zachlany usnąłeś na torach a budzisz się w szpitalu. Życie dało ci po dupie.
Parę miesięcy potem rzucasz pomidorem z okna. Trafiasz dziewczynę, która zaglądała do miasta na wakacje. Fajna szparka, zbiegasz na dół, przepraszasz. W myśli rozbierasz ją i palcujesz. Wracasz do rzeczywistości i zapraszasz do piwnicy, do kolegów. Idzie z tobą i palicie trawkę, ona pierwszy raz, uczysz ją. Wakacyjna miłość, lato pełne seksu i blantów. Chyba pierwszy raz w życiu czujesz, że żyjesz. Siostrę kolegi odsuwasz na bok. I tak miała kogoś na boku, nigdy tego nie ukrywała. Czysta przyjemność.
Wakacje mijają, a wraz z nimi ona wraca do swojego miasta, 300 km stąd. Pojawia się kiedy może, ale co dalej? Szkoda ci hajsu na bilet, bo to przecież stoi cały łikend ćpania. Z tego okresu nie pamiętasz szkoły. Nie pamiętasz domu. Nie pamiętasz kolegów. Masz małe przebłyski, będące dowodami, że świadomość jeszcze walczyła. Tak jak dwie wcześniej wspomniane dziewczyny na sylwestrowej domówce. Podobno twoja skesi blondyneczka dostała srogi wpierdol. Był też cios z bańki w nos. Była krew. Ale ty tego nie widziałeś, bo zawinąłeś się ćpać w inne miejsce. Obudziłeś się rano na klatce. Nie wiesz, gdzie byłeś i nie wiesz, co robiłeś.
To był rok, pełen zmian. To był rok ucieczki. Zbliżają się dziewiętnaste urodziny i matura, w którą całkowicie chuj wbijasz. Nie myślisz o szkole. Chwytasz się pracy, jakiej możesz. Tu coś sprzedasz, tam komuś pomożesz się przeprowadzić. Wujek kolegi ma firmę: składają i rozwożą meble, 5zł za godzinę, bez podatku, bez kontraktu. Łapiesz się na to. Cały dzień pierdolisz się ze śrubkami by pod koniec ‘zmiany’ załadować gówno do samochodu i zawieźć starszej pani nowy zestaw mebli kuchennych. I tak targacie 500 kilo drewna po wąskich schodach na 4 piętro bez windy. Jest was 3. Daliście radę. Zadowoleni wsiadacie do vana, by za chwilę dowiedzieć się, że firma oferuje usługi w postaci pozbycia się starych mebli. Stare, masywne komunistyczne gówno trzeba było znieść. Też daliście radę. Na koniec dnia dostajecie 20 zł na głowę, bo komuś jedna szafka zachaczyła o poręcz na klatce schodowej i była rysa. Kurwa mać...
W 4 miesiące zebrałeś zaoszczędziłeś niecałe 600 zł, resztę przećpałeś. W maju, jak na zbawienie z anglii przyjechał kolega kolegi który kogoś tam znał kto znał kogoś tam w waszej ekipie. Mało znacząca twarz która kiedyś przewijała się przez osiedle. Krótka rozmowa i jest praca. Jest mieszkanie. Nie ma czasu. Za 4 dni masz być w Anglii. W ten sam dzień idziesz do biura podróży i kupujesz bilet do Londynu, w jedną stronę...
Siadasz wieczorem sam na ławeczce. Myśl ucieczki dodaje ci skrzydeł. Początek nowego życia. Wymazanie historii. Koniec z źpaniem. Dokańczasz piwko i pierwszy raz od długiego czasu czujesz się naprawdę dobrze.