Bo taka wiedza jest bezużyteczna.
Cisnę z ludzi, którzy porównują znajomość położenia stanów w USA z województwami, landami czy hrabstwami w innych krajach.
USA jako takie nie są krajem, a STANAMI ZJEDNOCZONYMI, co od strony politycznej pozwala im na całkiem sporą autonomię w kwestii choćby ustalania prawa. Jako swojego rodzaju zjednoczenie, znacznie bardziej zacieśnionym politycznie i gospodarczo jest choćby Unia Europejska. Innym tworem o podobnym charakterze jest ZJEDNOCZONE Królestwo Wielkiej Brytanii, gdzie także wypadałoby wiedzieć jakie KRAJE się na nie składają. To samo było ze ZWIĄZKIEM Socjalistycznych Republik Radzieckich.
Wszystko to, choć traktowane jest jako jeden kraj, powinno być rozpatrywane jako związek krajów, których podział warto znać, niezależnie czy nazwie się je stanami czy krajami, bo to kwestia jedynie nazewnictwa. I nie ma się co dziwić Amerykanom, że UE, ze swojej perspektywy widzą jako całościowy twór z jakimś tam podziałem wewnętrznym, bo większość uzgodnień międzynarodowych prowadzą z UE, a nie poszczególnymi krajami. Tym bardziej, że z ich perspektywy poszczególne kraje UE są zależne od unii w znacznie większym stopniu niż u nich.
Przeciętny Europejczyk powinien znać strukturę geograficzną wszystkich wymienionych powyżej tworów oraz, z racji swojej bliskości, także strukturę krajów byłej Jugosławii. Jednocześnie nie jest od nas raczej wymagana znajomość poszczególnych wysp w Oceanii czy Ameryce Środkowej, ale już przeciętny Amerykanin raczej powinien rozróżniać położenie Dominiki od Dominikany, a Australijczyk z kolei Vanuatu od Tuvalu.
No i warto też mieć odniesienie do polityki światowej, bo o ile można zrozumieć nieznajomość położenia kilkunastu podrzędnych stanów z centralnej ich części, to znajomość z perspektywy Europejczyka lokalizacji takich stanów jak Kalifornia, Floryda, Massachusetts czy Texas, można przyrównać do znajomości takich krajów w Europie jak Francja, Niemcy, Wielka Brytania i Hiszpania.
Ja wiem, że to jakieś 50 nazw do ogarnięcia, których w większości nigdy się na żywo nie zobaczy, ale warto choćby dla własnego rozeznania wiedzieć gdzie co jest. Bo już zdarzało mi się słyszeć, gdy ktoś mówił, że mieszka w Los Angeles, a ktoś inny stwierdzał, że też leci do Stanów i będzie w Nowym Jorku to może się spikną na browara.
~5000km, czyli mniej więcej tyle ile z Warszawy do Mekki, na Saharę Zachodnią albo do Mongolii...