Ostatnio głośno o tym szajsie znowu się zrobiło.
Jak jeszcze dopalacze były legalne, przed 2010 rokiem to moj mądry braciszek otworzył sklep z tym gównem. Jeszcze czasy spice'a, czy kokolino kiedy nikt nie nazywał tego "pochłaniaczem wilgoci". Po kilku dniach po otwarciu kolejki się ustawiały po kilkanaście osób. Obojętnie w jaki dzień, niedziela, poniedziałek, czwartek, południe, czy wieczór - nieistotne. Ludzie stali.
A miasteczko niewielkie - trochę ponad 60 tysięcy. I najbardziej co zszokowało policję i lokalną prasę to fakt, że były takie kolejki. Wielki lament, że otworzyli dopalacze i kurwa nagle dzieciaki co przedtem siedziały w bibliotekach i czytały poezję zaczęły ćpać. Jakie to wielkie zmiany wśród złotej, absolutnie bez skazy młodzieży zaszły z powodu dopalaczy. Nikomu do głowy nie przyszło, że tak po prostu jest, że ci wszyscy ludzie pizgali przedtem, tylko inne rzeczy. No i rozpoczęła się kampania przeciwko sklepikowi.
Inna sprawa, że to są mózgojeby straszne, ale na początku były to chociaż mózgojeby znane mniej lub bardziej medycynie. Potem, ktoś super inteligentny wpadł na pomysł, żeby zakazać tych substancji, bo jak wszyscy doskonale wiemy i znamy z historii - prohibicja działa bez zarzutu i bezwzględnie się sprawdza. Sejm przyklepał, Tuskowski ogłosił tryumf, tłuszcza przyklasnęła i git majonez. Ale kurwa nikt, absolutnie nikt nie mógł przewidzieć, że dzisiejsza wiedza chemiczna z wielkich firm w Azji może bezproblemowo wyprodukować setki zamienników. Natychmiastowo.
Tymczasem sklepik przynosił zyski odwrotnie proporcjonalne do popularności tego miejsca w mediach, czy policji. A klientów nie ubywało, nie przybywało też, bo bywalcy byli stali. Stali klienci znaczy się. I zostawiali mnóstwo hajsu, a to gówno z listy na listę substancji zakazanych stawało się coraz bardziej nieprzewidywalne. A to ktoś trafił z niewydolnością układu krążenia, a to ktoś na łeb dostał. W końcu jakiś gostek zjadł kilka tablet na raz i przeszedł w stan wegetacji. Kompletne warzywo.
Co na to ludzie? Chuja, dalej to brali. Bracki poszedł w końcu po rozum do głowy i stwierdził, że to przesada. Tablety jeszcze da się zrozumieć, ale jak już maczanki zaczynają być niebezpieczne, to olał biznes i zamknął sklepik. Powstał nowy, a ludzie aż do zamknięcia oblegali sklep tłumnie. Jarali to gówno i stopniowo się wyniszczali.
Od lat nie potrafię zrozumieć, dlaczego nie można zrobić najprostszej rzeczy. Dlaczego nie zdepenalizować znanych nam substancji. Żadnej legalizacji... (choć ostatnie wiadomości z USA, zdają się mówić, że to nie głupi pomysł). Po prostu kurwa nie karać za posiadanie i nie wywlekać na komendy. Nie jest znany przypadek na świecie przedawkowania marihuany, choć znane są przypadki ostrego przejedzenia, czy utraty świadomości (głównie zaśnięcia, choć zdarzają się zasłabnięcia) - poważnie, potwierdzone przez lekarzy. Extasy wbrew pozorom jest również bezpieczne (sprawdzcie raport WHO), oczywiście ważne jest dawkowanie, ale dawki są doskonale znane i łatwo dostępne (chociażby erowid). Niejeden się już przekręcił na X, wszystko udokumentowane w aktach policyjnych. Ale wiemy z czym mamy do czynienia, wiedzą też lekarze. LSD - jest niemalże nieszkodliwe dla organizmu. Mocna zmiana świadomości, ale nasz organizm jedynie ma przyspieszony puls. Mniej obciążające od porządnego najebania się. Kokaina, amfetamina - mocno szkodliwe, ale ponownie - doskonale znane. Zarówno dawkowanie jak i efekty. Skutki uboczne również. Oczywiście wszystko jest szkodliwe i lepiej żeby ludzie wpierdalali marchewki wieczorem i pili yerba mate, ale tak nie jest. No nie i koniec.
Ale nie kurwa, nie można tego zrobić, bo się wkurwią ci sami ludzie, którzy teraz zachodzą w głowę, jak to się stało, że 300 osób nagle jest w szpitalu po substancjach CHUJ WIE JAKICH.
Debile, debile kurwa.
Jak jeszcze dopalacze były legalne, przed 2010 rokiem to moj mądry braciszek otworzył sklep z tym gównem. Jeszcze czasy spice'a, czy kokolino kiedy nikt nie nazywał tego "pochłaniaczem wilgoci". Po kilku dniach po otwarciu kolejki się ustawiały po kilkanaście osób. Obojętnie w jaki dzień, niedziela, poniedziałek, czwartek, południe, czy wieczór - nieistotne. Ludzie stali.
A miasteczko niewielkie - trochę ponad 60 tysięcy. I najbardziej co zszokowało policję i lokalną prasę to fakt, że były takie kolejki. Wielki lament, że otworzyli dopalacze i kurwa nagle dzieciaki co przedtem siedziały w bibliotekach i czytały poezję zaczęły ćpać. Jakie to wielkie zmiany wśród złotej, absolutnie bez skazy młodzieży zaszły z powodu dopalaczy. Nikomu do głowy nie przyszło, że tak po prostu jest, że ci wszyscy ludzie pizgali przedtem, tylko inne rzeczy. No i rozpoczęła się kampania przeciwko sklepikowi.
Inna sprawa, że to są mózgojeby straszne, ale na początku były to chociaż mózgojeby znane mniej lub bardziej medycynie. Potem, ktoś super inteligentny wpadł na pomysł, żeby zakazać tych substancji, bo jak wszyscy doskonale wiemy i znamy z historii - prohibicja działa bez zarzutu i bezwzględnie się sprawdza. Sejm przyklepał, Tuskowski ogłosił tryumf, tłuszcza przyklasnęła i git majonez. Ale kurwa nikt, absolutnie nikt nie mógł przewidzieć, że dzisiejsza wiedza chemiczna z wielkich firm w Azji może bezproblemowo wyprodukować setki zamienników. Natychmiastowo.
Tymczasem sklepik przynosił zyski odwrotnie proporcjonalne do popularności tego miejsca w mediach, czy policji. A klientów nie ubywało, nie przybywało też, bo bywalcy byli stali. Stali klienci znaczy się. I zostawiali mnóstwo hajsu, a to gówno z listy na listę substancji zakazanych stawało się coraz bardziej nieprzewidywalne. A to ktoś trafił z niewydolnością układu krążenia, a to ktoś na łeb dostał. W końcu jakiś gostek zjadł kilka tablet na raz i przeszedł w stan wegetacji. Kompletne warzywo.
Co na to ludzie? Chuja, dalej to brali. Bracki poszedł w końcu po rozum do głowy i stwierdził, że to przesada. Tablety jeszcze da się zrozumieć, ale jak już maczanki zaczynają być niebezpieczne, to olał biznes i zamknął sklepik. Powstał nowy, a ludzie aż do zamknięcia oblegali sklep tłumnie. Jarali to gówno i stopniowo się wyniszczali.
Od lat nie potrafię zrozumieć, dlaczego nie można zrobić najprostszej rzeczy. Dlaczego nie zdepenalizować znanych nam substancji. Żadnej legalizacji... (choć ostatnie wiadomości z USA, zdają się mówić, że to nie głupi pomysł). Po prostu kurwa nie karać za posiadanie i nie wywlekać na komendy. Nie jest znany przypadek na świecie przedawkowania marihuany, choć znane są przypadki ostrego przejedzenia, czy utraty świadomości (głównie zaśnięcia, choć zdarzają się zasłabnięcia) - poważnie, potwierdzone przez lekarzy. Extasy wbrew pozorom jest również bezpieczne (sprawdzcie raport WHO), oczywiście ważne jest dawkowanie, ale dawki są doskonale znane i łatwo dostępne (chociażby erowid). Niejeden się już przekręcił na X, wszystko udokumentowane w aktach policyjnych. Ale wiemy z czym mamy do czynienia, wiedzą też lekarze. LSD - jest niemalże nieszkodliwe dla organizmu. Mocna zmiana świadomości, ale nasz organizm jedynie ma przyspieszony puls. Mniej obciążające od porządnego najebania się. Kokaina, amfetamina - mocno szkodliwe, ale ponownie - doskonale znane. Zarówno dawkowanie jak i efekty. Skutki uboczne również. Oczywiście wszystko jest szkodliwe i lepiej żeby ludzie wpierdalali marchewki wieczorem i pili yerba mate, ale tak nie jest. No nie i koniec.
Ale nie kurwa, nie można tego zrobić, bo się wkurwią ci sami ludzie, którzy teraz zachodzą w głowę, jak to się stało, że 300 osób nagle jest w szpitalu po substancjach CHUJ WIE JAKICH.
Debile, debile kurwa.