Moja dawna pracodawczyni sporo podróżowała, głównie w interesach i tak się złożyło, że ja razem z nią. Podczas wypraw biznesowych, kilka razy byliśmy w Bangladeszu (sąsiad Indii), Bengalu Zachodnim (indyjski stan), na Andamanach (wyspa należąca do Indii) i przez trzy miesiące mieszkaliśmy w Mumbaju .......
Moja dawna pracodawczyni sporo podróżowała, głównie w interesach i tak się złożyło, że ja razem z nią. Podczas wypraw biznesowych, kilka razy byliśmy w Bangladeszu (sąsiad Indii), Bengalu Zachodnim (indyjski stan), na Andamanach (wyspa należąca do Indii) i przez trzy miesiące mieszkaliśmy w Mumbaju (największe miasto w Indiach, mniej więcej dwa razy większe od Delhi). Pierwszy raz pojechaliśmy do Indii z Bangladeszu (2008 rok.). Kiedy wjechaliśmy do Bengalu Zachodniego od razu rzuciły mi się w oczy pewne rzeczy. Przede wszystkim ogromna korupcja na granicy, jak nie dasz kasy, kury, spodni, fajek to odsyłają cię na koniec kolejki do momentu, aż dotrze do ciebie, że bez myta nie przejedziesz. Przeludnienie, które generuje POTĘŻNE ilości śmieci i odpadów (nie wiem jak teraz, ale wtedy przy straganach z jedzeniem, w okolicach szkół i urzędów były tabliczki z napisem "PROSZĘ NIE ODDAWAĆ POTRZEB FIZJOLOGICZNYCH NA ULICY") oraz rozwarstwienie społeczne. Ostatnia rzecz była najbardziej widoczna w Mumbaju. Wiecie jak to wygląda w dużych miastach? Mianowicie tak: idziesz sobie zatłoczoną do granic absurdu ulicą, po obu stronach której znajdują się stragany. Na chodniku leżą goście pozawijani w szmaty, którzy srają pod siebie i żebrzą. Często można spotkać wychudzonych żuli, od których wali jak z rozprutej małpy. Ulica jest usiana ekskrementami (również ludzkimi) i śmieciami. Szczur to tak zwyczajny widok jak u nas bezpański kot. Kiedy spadnie deszcz to ulicą płynie brązowo-żółta maź, ewentualnie wpada ona do rynsztoka, który odprowadzony jest zazwyczaj do najbliższej rzeki, w której, w tym samym momencie, kąpią się miejscowe dzieci, a dorośli robią pranie. Na straganach sprzedaje się wszystko, od starych dywanów po fast foody, przyprawy, owoce, buty i żarówki. Śmierdzi. Głównie za sprawą stoisk rybnych i straganów z kośćmi. Tak, wbrew stereotypom hindusi jedzą mięso i ryby. Kiedy hinduska rodzina zje kilogram kurczaka/ryb to nie wyrzuca kości, tylko przechowuje je w torbach, a potem idzie sprzedać je na stragan. Smród, który to generuje wżera się w skórę, zatyka oddech i szczypie w oczy. Kiedy minie się stragany wchodzi się między ogromne biurowce, po ulicach jeżdżą drogie fury, pomiędzy którymi biegają dobrze ubrani rikszarze. Elewacje budynków są kolorowe i czyste. W sklepach wszystko jest świeże i poukładane, ludzie czilują sobie w parkach, siedzą z laptopami w kawiarniach i chłodzą się bryzą z fontanny. Mijasz butiki Hugo Bossa, Lacoste, Prady czy Tommy'ego Hilfiger'a. Idziesz dwieście metrów dalej i znowu wchodzisz w jądro ciemności ze zgniłymi rybami i obsranymi żebrakami na chodniku. I tak co dwieście metrów. Ciężko to opisać, ale na żywo powoduje to defekt mózgu. Umysł nie nadąża za adaptacją do tak zmiennych warunków. Raz odganiasz się od śmierdzącego handlarza przebranego za kobietę, który próbuje wcisnąć ci zepsutą rybę żeby za chwilę obczajać drogo ubrane, studentki-stażystki, które wyszły z korpo na brunch do starbucksa, po które podjeżdża nowy mercedes c-klasy prowadzony przez dwudziestolatka. Kraj kontrastów.
Bardziej szokujący jest chyba podział na kasty w dzisiejszych czasach. Tam nawet jeśli ktoś chce się wybić z biedy to często nie może, bo jest "źle urodzony".