Szacun, miał jaja.
W przeciągu ostatnich 7 miesięcy straciłem 2 bliskie Mi osoby z rodziny. Dziadka 83 lata (ojciec matki) i Babcię 78 lat (mama ojca) Zawinęli się w ciągu 2-ch tygodni od ostatecznej diagnozy (rak) - wszystkie możliwości wyczerpane, nie ma ratunku. Poświęcili te ostatnie dni rodzinie, dopełnieniu formalności itp Zachowali pełnię umysłu do ostatniej chwili, aż nie odlecieli na lekach i odeszli na morfinie. Z tego co się dowiedziałem od nich w te ostatnie kilkanaście godzin życia, nie chodziło o ból, bo ten łagodziły leki..., a o wyczekiwanie śmierci..., to chyba było najtrudniejsze. No, ale to Polska, a nie zadupie świata. Można odejść z godnością, a nie rzucać się jak świnia na ubój. I nie świadczy to o tym, że miał jaja, bo położył sobie łeb na szynie..., raczej o tym, że nie widział innych możliwości.
Nigdy nie zrozumiem osób które łączą samoodjebanie z jakąś odwagą. To raczej jest zwykle ucieczka od odważnego przeżycia trudnych chwil życiowych. Oczywiście rozumiem samobója gdy choroba powoduje że non stop boli i nikt nie chce albo nie potrafi ci pomóc ale wtedy to też żadna odwaga tylko zakończenie okropnego bólu na który to jedyne rozwiązanie, to bardziej akt ulżenia sobie. Domyślam się że opis filmiku jest bardzo okrojony bo kto w wieku 83 lat strzela samobója przez samą informację o raku. W takim wieku się cieszysz że z jakiegoś powodu jeszcze nie wykitowałeś. Gdyby lekarz powiedziałby mi w tym wieku że zaraz wykituję poszedłbym do sklepu i kupił cały karton fajek i kilka skrzynek browaru i bym to w przyjemny sposób przyśpieszył bo tęsknię za fajkami i nie palę z uwagi na zdowie serducha.